To już 10 lat a nadal pokutuje przeświadczenie o rzekomej agresji Rosji na Gruzję. Oczywiście pośród rusofobów i natowskich ślepców. Tymczasem prawda jest inna i nie do ogarnięcia przez pisowskich fanatyków.
08 sierpnia minęła dziewiąta rocznica napaści na Osetię Południową przez kaukaskiego bandytę Saakaszwilego. Mimo intensywnej propagandy zachodniej nie udało się zrzucić winy na Rosję i Osetyńców, którym Saakaszwili osobiście obiecał, że wyrzuci ich z Osetii: “My was nie potrzebujemy – nam potrzebna jest wasza ziemia”.
W wielu wywiadach i przemówieniach Saakaszwili przyznaje, że nie miał wyjścia i musiał napaść na Osetię, bo czuł się zagrożony ze strony Rosji. I naturalnie zachodnie media opowiadały różne kłamstwa (fake news), a zachodni politycy nie tylko plątali się w zeznaniach, ale wręcz potwierdzali agresję Gruzji jako “zło konieczne”. W wywiadzie dla amerykańskiej telewizji przedstawiono przez pomyłkę dwie kobiety, którym udało się uciec z piekła. Były to obywatelki USA, które przebywały u krewnych w Osetii w sierpniu 2008 roku. Kiedy obie kobiety zaczęły dziękować rosyjskiej armii za uratowanie im życia, wywiad przerwano. Takie są amerykańskie standardy wolności słowa
12 sierpnia podpisano porozumienie pokojowe, zwane planem Sarkozy – Miedwiediew. Tego samego dnia odbyły się w Tbilisi wiece. Na jednym z nich pojawili się prezydenci Polski, Litwy, Estonii i Ukrainy oraz premier Łotwy, którzy przybyli (tupolewem!) z inicjatywy prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Niezależna międzynarodowa komisja, powołana do zbadania konfliktu, sporządziła raport, w którym stwierdziła, że wojna została rozpoczęta atakiem Gruzji, który był niezgodny z prawem międzynarodowym.
Widzimy więc, że ta wojna sprzed siedmiu lat była rozpętana nie przez Rosję, jak wmawiały nam to media, lecz przez szalonego Micheila Saakaszwilego, obywatela świata, który urodził się w Tbilisi (Gruzja), studiował w Kijowie (Ukraina), praktykował w firmie adwokackiej w USA, a żonę poznał w Holandii. A przyjaciół miał wielu. Jednym z nich był Lech Kaczyński, o którym trzeba będzie parę słów napisać. Najpierw jednak przypomnę, co pisał na swym blogu (a pisał rozsądnie) Leszek Miller 13 sierpnia 2008 roku o tej wojnie, o Saakaszwilim i Kaczyńskim:
„W mroku z 7 na 8 sierpnia, kiedy cały świat patrzył na Pekin prezydent Saakaszwili postanowił zostać bohaterem. Aby sukces był pewny powołał 100 tys. rezerwistów, którzy mieli walczyć z republiką liczącą jedynie 70 tys. mieszkańców. W nocy gruzińska artyleria otworzyła ogień na stolicę Osetii Południowej Cchinwali, zabijając setki cywilów i rujnując ich mienie. Pociski spadły też na rosyjski kontyngent wojskowy, stacjonujący na mocy porozumienia z Soczi z 1992 roku, co było jawnym pogwałceniem prawa międzynarodowego.
Dzieła zniszczenia dopełniły czołgi i żołnierze. Atakujące oddziały mordowały bezbronnych Osetyjczyków i równały z ziemią ich miasto pozostawiając tylko 15 procent ocalałych budynków. Blitzkrieg przebiegał sprawnie i wydawało się, że problem osetyński został ostatecznie rozwiązany.
Tak wyglądał początek wojny, który Lech Kaczyński i ludzie, dla których polski patriotyzm oznacza równocześnie antyrosyjskość, nazywają agresją Rosji na Gruzję.
Szach i mat