Grunch jest programem, który pokazał mi słuszość powiedzenia "tylko krowa nie zmienia poglądów". Jak program wyszedł, dowiedziałem się do czego służy, ściągnąłem, spróbowałem to go wyśmiałem. Stwierdziłem, że jest bez sensu i że taka automatyzacja instalacji i aktualizacji może jest świetna w świecie iOS, MacOSX, Android ale w amigowym systemie jest profanacją. Tu wszystko robimy ręcznie, wiemy co się dzieje z każdym plikiem, a takie rozwiązania są dla ludzi, którzy nie są zainteresowani tym co się dzieje na ich filesystemie. :)
Sam nie wiem dlaczego ale kiedyś jeszcze raz odpaliłem z ciekawości ten program. Tym razem spróbowałem coś tam poustawiać, pozmieniać tak żeby nie buszował po moich partycjach z dysku przeznaczonego tylko do backupów (taki mój mały odpowiednik makowego TimeMachine) i... spodobało mi się. Popróbowałem jeszcze chwilę, zrobiłem kilka aktualizacji, coś tam sobie doinstalowałem i spodobało mi się jeszcze bardziej. Pół godziny później byłem gorącym zwolennikiem Grunch i takim jestem do dzisiaj. :) To świetne rozwiązanie, używam go i nie wiem co musiałoby się stać żebym nie używał.
Jest tylko jedna rzecz, która mnie troszeczkę irytuje. Czy przy każdym uruchomieniu Grunch musi ściągać sobie z sieci setki obrazków? Nie można zrobić tego tylko wtedy gdy baza obsługiwanych programów zostanie zaktualizowana?