• 20 lat minęło, czyli wspomnienia dinozaura

25.09.2005 20:33, autor artykułu: Dariusz "SOE" Gawerski
odsłon: 8580, powiększ obrazki, wersja do wydruku,

Właśnie uświadomiłem sobie, że mija 20 lat mojej przygody z komputerami. W związku z tym wzięło mnie na wspomnienia. Być może ten nostalgiczno-wspomnieniowy nastrój wynika po części z tego, że moje Amigi i Pegaz zostały daleko. Jakby nie było zamierzam podzielić się tymi wspomnieniami z czytelnikami PPA. Ale bez obawy - nie zamierzam napisać kolejnego tekstu w stylu "miałem Amigę i sprzedałem". Będzie to raczej zero-jedynkowy strumień świadomości, w którym (mam nadzieję) wielu czytelników znajdzie analogie do swojego życia.

Urodziłem się u schyłku ery kredy znanej także jako epoka późnego Gomółki. Technika, która nas wtedy otaczała, była równie siermiężna jak cała rzeczywistość. Z elektronicznych wynalazków jakie dla mnie istnieją "od zawsze" mogę wymienić jedynie radio i TV. Zabawki, jakimi bawiły się dzieci epoki gomółkowskiej, były równie siermiężne. Żelazne koguciki, ołowiane żołnierzyki - te znane z piosenki gadżety były szczytem marzeń dzieciaka. Tu i ówdzie pojawiały się zaawansowane technicznie cudeńka jak czołgi na baterie "zdziełano w CCCP" czy NRD-owskie kolejki PIKO. Jak ktoś miał taki wyrób bratniego narodu w domu, to wzbudzał szczerą zazdrość wszystkich dzieci w okolicy.

Gdy ukończyłem 7 rok życia zostałem wysłany do szkoły. Chociaż w międzyczasie weszliśmy do epoki Gierka, to wokół nas niewiele się zmieniło. Najlepszym przykładem może być wygląd mojej klasy jakby żywcem przeniesiony ze średniowiecza. Ławki typu klęcznik z wielką dziurą w środku na kałamarz z atramentem i dwoma wgłębieniami na pióra. Na szczęście były to pióra ze stalówka a nie gęsie, no i do osuszania atramentu używało się bibuły a nie piasku. To, że klasy wyglądały właśnie tak zawdzięczam tradycyjnemu w naszym kraju zacofaniu resortu edukacji. Długopisy wynaleziono dużo wcześniej, ale w szkołach pokutował przesąd, że jak dziecko uczy się pisać piórem, to ładniej pisze. Podczas nauki pisania zrobiłem setki kleksów, a mimo to piszę jak kura pazurem. Na szczęście tow. Gierek postanowił unowocześnić nasz kraj. W czasie mojej edukacji liczydła w sklepach i urzędach zaczęły wypierać kalkulatory "Lolek". To uchroniło mnie od nauki obsługi tego przyrządu, czy innych bardziej zaawansowanych jak suwak logarytmiczny. Trudno mi powiedzieć kiedy poznałem słowo komputer. Zapewne było to w jednej z pierwszych klas, bo za Gierka nastąpiła wymiana podręczników na nowocześniejsze. Niestety, cała ta nowoczesność opierała się głównie na sławieniu dymiących kominów i innych atrybutów industrializacji, a nie ułatwianiu dzieciakom wchłaniania nauki. Ta "permanentna indoktrynacja" nakierowana na sławienie nowoczesności nie mogła zostać bez wpływu na zainteresowania kilkuletniego dziecka. Gdy znalazłem w domu zepsute radio natychmiast rozebrałem je przy pomocy obcęgów i młotka na składniki pierwsze (z wyciągnięciem folii z kondensatorów włącznie). Podejrzewam, że to błyszczące aluminium zapoczątkowało moje zainteresowanie elektroniką. Z powodu tych zainteresowań namiętnie oglądałem w TV program "Sonda". I pewnie w tym programie zobaczyłem po raz pierwszy komputer. Podejrzewam, że przez chwilę mignął na ekranie jakiś gigant przewijający szpule, a następnie śp. Kamiński i Kurek sprzeczali się o możliwości tych maszyn liczących. Komputery pojawiały się też w filmach sf, lecz, co tu dużo mówić, robiły tam jedynie wrażenie. Bo co intrygującego może być w szafie błyskającej światełkami i wypluwającej trajektorię lotu? Pomimo wielce niesprzyjających okoliczności już w szkole podstawowej nauczyłem się sporo rzeczy przydatnych podczas programowania.

Splot okoliczności, który do tego doprowadził, zaczyna się od gazety "Świat Młodych" kupowanej głównie dla kultowych komiksów drukowanych na ostatniej stronie. Jak każdy dzieciak po przeczytaniu "Tytusa..." czy "Kajko i Kokosza" traciłem zainteresowanie dla reszty tej młodzieżowej propagandówki. Wyjątkiem był czwartkowy "Rzepklub" gdzie drukowano zabawne historyjki. We wtorki przedostatnia strona zawierała astronomiczny "Tomik". Wraz z fascynacją filmami i literaturą sf zacząłem go czytać. Zrobiłem sobie nawet lunetę wg jednego opisu i nocami patrzyłem w gwiazdy. Za komuny ciągle oszczędzano prąd, więc nawet w mieście gwiazdy zdawały się wisieć na wyciągnięcie ręki. Dzięki tym obserwacjom udało mi się jako jednemu z nielicznych zobaczyć "przez szkła" słynne UFO z sierpnia 1979r. Sobotnia przedostatnia strona zawierała magazyn "Abrakadabra" z różnymi łamigłówkami. Nie interesowała mnie zbytnio z wyjątkiem "tajemniczych działań", gdzie pod postacią symboli były ukryte cyfry. Na podstawie przedstawionych operacji arytmetycznych należało odgadnąć jakie to cyfry. Później okazało się, że był to doskonały trening przed stosowaniem zmiennych w programach komputerowych. Od pierwszej klasy było wiadomo, że jestem raczej umysłem ścisłym niż humanistą. Dlatego pod koniec podstawówki matematyk wystawiał mnie do gminnego szczebla olimpiady matematycznej. Nigdy nie udało mi się go przekroczyć, ale raz dostałem jako nagrodę pocieszenia książkę "Jak liczono dawniej, a jak liczymy dziś". Był tam oprócz systemów zapisu liczb stosowanych w starożytnym Rzymie czy Persji także opis systemu dwójkowego. Książka ta była tak wciągająca, że nauczyłem się wszystkich w/w systemów. Nawet nie przypuszczałem, że znajomość systemu dwójkowego może mieć jakieś znaczenie praktyczne. Nie pamiętam, czy był w tej książce system szesnastkowy. Nawet jeżeli był, to (niestety) nie wydał mi się interesujący.

Po szkole podstawowej w celu kontynuacji mojej edukacji przeprowadziłem się do średniej wielkości miasta wojewódzkiego. W pokoju obok mojej stancji mieszkał magister matematyki pracujący w Centrum Obliczeniowym Generalnej Dyrekcji PKP (czy jakoś tak). Dowiedziałem się od niego, że pracuje przy komputerach. Podejrzewam, że widział on wszystkie komputery będące w mieście (eh, teraz komputery stoją na każdym skrzyżowaniu i kierują światłami). Ta informacja nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Komputery ciągle kojarzyły mi się z szafą i szpulami, a unowocześnianie Polski przez Gierka nie zaszło tak daleko abyśmy wiedzieli do czego dzieciaki z zachodu używają C64 czy ZX80. Gdy uczyłem się w szkole średniej przyszedł gen. Jaruzelski i wprowadził stan wojenny. Cała otaczająca nas rzeczywistość zrobiła się skrajnie nieciekawa i przypominała ówczesną sytuację z kiosku - Rzeczpospolita leży, a Perspektyw nie widać (dla młodzieży - "Perspektywy" to jedyny ukazujący się w tym czasie tygodnik). Jeżeli w telewizji wspominano o komputerach, to w kontekście "rozbicia nielegalnej drukarni wyposażonej w nowoczesny sprzęt komputerowy". Jako ilustracja tej informacji na ekranie błysnął C64 z igłówką Star. Nas wysłano wtedy na praktyki uczniowskie do największego zakładu pracy w województwie. Na każdym wydziale w tym zakładzie siedział oficer i "pilnował produkcji". W rzeczywistości całe te pilnowanie było psu na budę i tylko sprawiało problemy kadrze. Uczniowie na praktyce to też problem, więc jak tylko nie było nic do malowania wysyłano nas do sterowni, gdzie szwej nigdy nie zaglądał. Oprócz tego, że był to dla nas de facto dzień wolny, to dawał mi możliwość przyjrzenia się najbardziej zaawansowanej technice przemysłowej PRL. Wygląd sterowni przypominał wnętrze bazy kosmicznej Alfa z emitowanego nieco wcześniej serialu "Kosmos 1999". Całe pomieszczenie było wypełnione szafami, które mrugały światełkami i jeżyły się od wajch i przełączników. Po środku takiej szafy znajdował się czytnik kart perforowanych za pomocą których programowało się jej pracę. Dziurkacz do kart perforowanych był pierwszym narzędziem programistycznym z jakim się zetknąłem. Szkoła, w której się uczyłem była dość nowocześnie wyposażona jak na lata 80-te. Był w niej laser He-Ne i kilka cyfrowych narzędzi pomiarowych. Pomimo tego gro narzędzi stanowiły strasznie przestarzałe (nawet na owe czasy) ruskie, enerdowskie czy nawet północno-koreańskie cuda techniki. Do roku 1986 nie było w niej żadnego komputera, chociaż na zachodzie rozpoczęła się wymiana 8-bitowców, a nasza Amiga stawiała pierwsze kroki.

Dzień przełomu, kiedy zainteresowałem się komputerami dla wielu osób z mojego pokolenia był ten sam. Pewnej soboty śp. Andrzej Kurek przyniósł do telewizji ZX Spectrum i cały dzień pokazywał, co może ta maszynka. Gapiłem się na te cudeńka i koniecznie chciałem mieć swój własny komputer. Szczególnie dobrze pamiętam grę zaprezentowaną na końcu. Latało się w niej po losowo generowanych światach. Jako dziecko marzyłem o lotach kosmicznych i masowo połykałem literaturę sf. Później zdałem sobie sprawę, że nigdy moja noga nie stanie na obcej planecie. A tu nagle pokazują małą maszynkę pozwalającą na wirtualne podróże kosmiczne! Pan Kurek liczył na rozpoczęcie produkcji w kraju jakiegoś klona ZX, ale to co wywołał zapewne przekroczyło jego najśmielsze marzenia. Komputerów nikt nie zaczął produkować, ale nastąpił istny szał komputerowy. Chociaż w całej Polsce komputerów osobistych było tyle, ile obecnie w średniej wielkości markecie, zaczęły pojawiać się pierwsze gazety komputerowe. W czasach planowego niedostatku "Bajtek" był nie do kupienia. Na szczęście inne periodyki jak "Młody Technik" a nawet "Radioelektronik" też poddały się ogólnemu szaleństwu i stworzyły działy komputerowe. Drukowano w nich kursy BASIC, a ja starałem się nauczyć tego języka "na sucho". Było to dla mnie bardzo bolesne doświadczenie. O ile bez problemów mogłem zrozumieć działanie takich rozkazów jak PRINT czy GOTO, to moja percepcja rozbijała się o GOSUB czy IF THEN. Z zazdrością patrzyłem na programujące dzieciaki, a było ich wszędzie pełno. Puszczano coraz więcej filmów z komputerem na pierwszym planie, w TV robiono reportaże z działalności kółek komputerowych. Na domiar złego coraz częściej słyszałem na ulicy, że ktoś ma komputer i pisze programy w BASIC. Najwięcej przechwałek było w "Salonach Gier", czyli cygańskich budach po brzegi wypchanych automatami. Kolega z klasy naciągał mnie na resztę pieniędzy jakie dostawałem z domu na utrzymanie. Graliśmy w Pongi i Rajdy, bo zagranie w hity budy na kółkach typu Asteroids był praktycznie niemożliwe - kolejka ustawiała się chyba o 4 rano. Pod koniec mojej edukacji na jednej z ostatnich praktyk znowu wysłano nas na sterownię. I właśnie wtedy zobaczyłem najnowszy nabytek zakładu - prawdziwy komputer. Stał on w oddzielnym pomieszczeniu i sterował jakimś bardzo nowoczesnym mikserem. Pani, która nam go pokazywała jeszcze nie umiała dobrze obsłużyć tego cuda techniki. Potrafiła tylko wpisać rozkaz listujący receptury, w dodatku ciągle się myliła. A ponieważ nie było monitora, komputer pracowicie dziergał na drukarce igłowej skład mieszanki lub komunikat o błędzie. Nie wiem co to była za maszyna, ale przed 20-tu laty zrobiła na mnie duże wrażenie, chociaż tak naprawdę niewiele zobaczyłem. Po zakończeniu nauki zacząłem pracę w zakładach produkcyjnych UNITRA. Był to największy zakład w moim mieście, ale jego zacofanie technologiczne było wprost porażające. Warunki, w jakich pracowałem (maszyny i półprodukty) były zaprzeczeniem propagandy sukcesu i nawet zatwardziałego komunistę mogły wyleczyć z tej ideologii. Dość powiedzieć, że do końca PRL nie było w nim żadnego komputera. I chociaż zarabiałem tam powyżej średniej krajowej, siła nabywcza mojej pensji nie pozwalała nawet na zakup 8-bitowca.

Kolejny przełom w mojej komputerowej "karierze" nastąpił ok. roku 1987. Wtedy mój brat cioteczny dostał C16. Wraz z moim najmłodszym bratem całymi dniami grali na nim do upadłego. Gdy granie zaczęło się im trochę nudzić próbowali wklepywać listingi z "Bajtka", ale im nie wychodziło. Przyszli z tym komputerem do mnie i wspólnymi siłami wklepaliśmy pierwszy listing, który zadziałał. Dopiero wtedy puściła blokada w moim mózgu i zacząłem jarzyć o co chodzi w tym BASIC. Na początku modyfikowałem cudze programy. Ilość komunikatów ze słowem ERROR robiła się coraz mniejsza. Właśnie wtedy brat wypożyczył w szkolnej bibliotece jakąś książkę o programowaniu. Znalazłem tam listing programu "Biorytmy", który po podaniu daty urodzenia i obecnej pokazywał aktualny biorytm wyrażony w procentach. Było to niezbyt efektowne jak na możliwości C16, zacząłem się więc uczyć o rozkazach graficznych BASIC 3.5. Postanowiłem dorobić do tego programu kolorowy wykres przedstawiający biorytmy w najbliższym miesiącu. Udało mi się to, i ten wykres był moim pierwszym programem komputerowym. Całkiem niedawno przeglądając Aminet trafiłem na program "Biorythmi" rysujący wykres w sposób łudząco podobny do mojego programu z C16. Ponieważ były w nim źródła poprawiłem go trochę i umieściłem na Aminecie jako "Biorythmi_MOS" (jest tam też wersja 68k). Drugim programem jaki napisałem był "automat perkusyjny", czyli generator dźwięków kontrolowany przy pomocy klawiatury. Niestety, oba programy zaginęły. Gdy kilka miesięcy później chciałem pożyczyć C16 okazało się, że jest zepsuty. Był to początek dziwnego fatum związanego z moim programowaniem.

Jednak bakcyl został połknięty i koniecznie chciałem mieć komputer. Nie było to łatwe, bo w międzyczasie zmieniłem pracę i moje zarobki spadły z 4/3 do 3/4 średniej krajowej. Moim wymarzonym komputerem był C64, a przy tych zarobkach musiałbym na niego składać ok. roku. Niestety PRL-owska rzeczywistość była okrutna nie tylko dla stripteaserek składających na mieszkanie, ale także dla maniaków komputerowych. Co tylko zbliżyłem się do ceny ZX czy C16, to następował nagły galop inflacji i wracałem do punktu wyjścia. Tak było aż do nadejścia Balcerowicza i niejako rzutem na taśmę kupiłem zamiast komputera organy Yamaha. Gdyby nie ten syntezator pewnie stałbym dziś na Lepperowskiej barykadzie krzycząc "Balcerowicz musi odejść". Przez cały okres przemian nie myślałem o odkładaniu na komputer, tylko starałem się jak najszybciej wymieniać gotówkę na różne dobra materialne. A że w sklepach wybór ograniczał się do tandety sprowadzanej masowo z zachodu czy dalekiego wschodu, wolałem przeznaczyć kasę na płyty (winylowe oczywiście). O komputerze jednak nie zapomniałem i wciąż szukałem okazji, aby go zdobyć. Ta swoista afirmacja musiała zadziałać, bo całkiem nieoczekiwanie dla mnie stałem się posiadaczem C64. Kolega mojego brata kupił Amigę i opchnął "mydelniczkę" z czarnymi klawiszami za rozsądną cenę. Był to jeden z pierwszych komodorków jakie wyprodukowano - jeszcze z procesorem 6502, a układ graficzny VIC miał "okienko" identyczne jak EPROM-y. Własny komputer to było to, na co czekałem prawie 10 lat. Całymi wieczorami grałem, przeglądałem użytki i od nowa uczyłem się programowania. Nie było to takie proste jak na C16, bo BASIC 2.0 nie posiadał instrukcji graficznych i muzycznych. Programowało się je poprzez bezpośrednie odwołania do pamięci przy pomocy POKE i PEEK co było bliższe assemblerowi. Na szczęście już znałem system dwójkowy i operacje logiczne. Gdy powoli zaczynałem przyzwyczajać się do programowania, C64 się zepsuł. Nie znałem się wtedy na naprawie komputerów, nawet nie miałem odpowiedniego sprzętu. Oddałem więc komdzia do naprawy. Sprowadzenie i wymiana uszkodzonego układu CIA trwała prawie pół roku. Niestety, zły los jaki wisi nad moimi programistycznymi próbami nie został pokonany i kilka lat później powrócił.

Po odebraniu C64 z naprawy rzuciłem się w wir programowania. Nie było to trudne, bo w międzyczasie zaczęło pojawiać się coraz więcej czasopism poświęconych C64. Były to "Commodore & Amiga", "C64 +4 & Amiga" czy słynny "Kebab". Sprzęt komputerowy zaczął tanieć i mogłem sobie pozwolić na zakup stacji dysków. To znacznie ułatwiało pracę i mogłem pograć w takie gry jak "Defender of the Crown" - mój nr 1 zwłaszcza wersja na C64. Zacząłem pisać drobne użytki i powoli przesiadałem się z BASIC na assemblera. I wtedy zamówiłem pierwsze "cover disc" z gazet. A na tych dyskach oprócz interesujących mnie użytków były także dema, które zmuszały mnie do ciągłego podnoszenia szczęki z podłogi. To, co koderzy potrafili wycisnąć z poczciwej "sześćdziesiątki czwórki" było wprost niesamowite. Wszystkie efekty zdawały się drwić z ograniczeń technicznych tego komputera - zamarzyło mi się, że zostanę koderem i wolnym czasie będę tworzył takie cudeńka. Niestety, ta miłość do sceny nie została odwzajemniona. Moja koderska kariera była bardzo krótka. Przypominała kawał, jak Niemcy dumni z tego, że zrobili najcieńszy drut na świecie wysłali go do Japonii. Japończycy po kilku dniach odesłali ten drut przerobiony na najcieńszą rurkę. W moim przypadku kilka godzin siedziałem nad efektem fraktalowym. W końcu udało mi się - efekt działał! Był niedocyklowany, ale i tak byłem z niego bardzo dumny. Pokazałem go koledze, który trochę swappował, a on go wysłał do pewnego znanego grafika. Po kilku dniach przynosi mi dyskietkę od niego, a na niej mój efekt. Tyle tylko, że docyklowany i z dołączoną muzyką. Grafik mnie pokonał na kodowanie! Od tego czasu jestem typowym konsumentem scenowym. Lubię oglądać produkcje na C64 czy Amigę, zastanawiam się jak osiągnięto ten czy inny efekt. Jednak sam nic nie zakodowałem, skoncentrowałem się wyłącznie na użytkach. Pomimo wyraźnego braku talentu jakoś pchałem ten wózek, a dzięki kontaktom ze sceną mogłem do użytków wklejać różne tricki. Moim ostatnim programem na C64 był oscyloskop analogowy i kilkukanałowy analizator logiczny. Oscyloskop działał na jednym duszku, a analizator obsługiwał każdy kanał jednym duszkiem. Inną sztuczką było wygaszanie ekranu na ramce z przełączeniem C128 na 2MHz, co pozwoliło na podniesienie max. częstotliwości próbkowania z 40kHz na 80kHz. Trochę żałuję, że programy te nie zostały ukończone. W zasadzie brak w nich jedynie GUI, ale zabrakło mi motywacji. Nie wiem, czy znalazłbym choć jedną osobę na świecie, która chciałaby ich używać. A dla tych kilku osób, które popatrzą i zaraz skasują szkoda wysiłku. Mam nadzieję, że Amiga (z amipodobnymi rozwiązaniami włącznie) nigdy nie dojdzie do takiego stanu.

Jak wszyscy wiedzą kolejnym rozdziałem mojej komputerowej przygody jest Amiga. Peceta z windą nigdy nie polubiłem, a ten odpłacał mi tym samym. Już pierwsze zetknięcie z owym cudem techniki zainstalowanym w pewnej hurtowni nie wytrzymało porównania z moją A600. Nie poprawił tego wizerunku komp brata stojący u mnie prawie rok. Może jestem stary zgred, ale dla mnie informatyka kojarzy się z logiką i dwustanowym trybem pracy. Dotyczy to także relacji komputer - użytkownik. Nie podoba mi się, gdy komp coś tam robi za moimi plecami tworząc i kasując pliki na dysku bez mojej wiedzy i przyzwolenia. Całe te multimedialne i idiotoodporne rozwiązania strasznie mnie drażnią. Niestety, plenią się gorzej niż chwasty. Szczytem jest drukarka, która pomimo wyłączenia do "stand by" w środku nocy nagle postanawia przedmuchać głowicę robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Dla mnie 1 to 1, a 0 to 0 - czysta logika, a nie jakieś chore "Fuzzy logic for fools". Zawsze można powiedzieć, że pecet to także Linux. Owszem, system jest niczego sobie, ale za dużo trzeba przy nim dłubać. Wolę dostać coś na talerzu + mnóstwo przypraw do smaku. To w 100% spełnia Amiga i zaczynając od pierwszej A500+ coraz bardziej przekonywałem się do jej systemu. A miałem tych Amig trochę - kolejną była A600, później CD32. Dzięki zsieciowaniu tych Amig mogłem bardzo wcześnie używać kompaktów. Później także byłem "krok do przodu" względem przodującej platformy. Pierwsze płyty nagrywałem na A1200 w czasach, gdy czysta CD-R kosztowała 15zł. Bawiłem się na Amigach w różne nieistniejące na "wiodącej" platformie rzeczy, jak zrzucanie filmów na HDD. Jednak rozwój Amigi stanął, a klony klonowały się w coraz szybszym tempie. Tym, co mnie trzymało przy Amidze, była jej niesamowita przyjazność. Niezwykle jasna struktura systemu pozwalała na omijanie ograniczeń i wyduszanie ostatnich potów z poczciwej PPC 603e/240MHz. Zawsze można było podmienić ten czy inny datatyp lub libs i Workbench dostawał małego kopa. I pomyśleć, że kilka lat wcześniej K. Dybowski w artykule "Dlaczego wolę PC" strasznie krytykował te kilka katalogów systemowych. Alternatywą takiego porządku jest wrzucenie wszystkiego do jednego worka, ale nie jest to ani wygodne, ani przejrzyste.

Pomimo tego, że AmigaOS tak bardzo mi podpasował miałem duże problemy z rozpoczęciem programowania pod ten komputer. Gdy kupiłem pierwszą Amigę panowała moda na Amosa. Zdobyłem nawet legalne dyskietki z tym językiem i napisałem kilka pchełek. Jednak Amos nie spodobał mi się i szybko go porzuciłem. Później przymierzałem się do BLITZ BASIC czy assemblera. Niestety, kończyło to się na kupieniu książek lub zdobyciu programów. Sam nie wiem dlaczego, ale miałem jakąś blokadę na ami-programowanie. Pewnie dziwicie się dlaczego nie spróbowałem C? Powód jest prawie metafizyczny - nie podobały mi się listingi z tego języka. Gdy na nie patrzyłem widziałem chaos i niewiele więcej. Żaden inny język programowania nie wywoływał u mnie takiego wrażenia. Z tego powodu przez długie lata byłem zwykłym użytkownikiem. Jedynie czasami skrobnąłem jakiś skrypt w DOS lub AREXX i nic ponad to. Jednak nie poddałem się bez walki. Postanowiłem wypróbować metodę, która doskonale sprawdziła się przy nauce programowania na C16. Wziąłem program w C do obsługi FG24 i zacząłem go modyfikować. Chciałem w ten sposób sprawdzić możliwości tej przystawki i przy okazji oswoić się z C. Osiągnąłem tylko ten pierwszy cel - FG24 nie potrafiło nic więcej niż oferowało oryginalne oprogramowanie.

Z C nie udało mi się oswoić - zniechęcało mnie mnóstwo komunikatów o błędach generowanych po wprowadzaniu nawet drobnych zmian. Później nauczyłem się, że C to nie BASIC skanujący linia po linii. Tu wystarczy zapomnieć o jednej klamerce aby zostać zasypanym setką errorów. W pokonaniu tej twórczej niemocy pomógł drobny splot przypadków. Potrzebowałem programu do uciszenia czytnika LG 52x. Na Aminecie znalazłem źródła kilku programów wysyłających rozkazy do CD-ROM, ale żaden nie nadawał się do prostej modyfikacji. Traf chciał, że w tym czasie pod choinkę dostałem książkę łopatologicznie uczącą C. Jeden z programów znalezionych na Aminecie wysyłał rozkazy przez SCSI, lecz jego struktura nie pozwalała na przerobienie go na program do spowalniania. Drugi program miał odpowiednią strukturę, ale używał komend TD. Postanowiłem przy pomocy mojego podręcznika połączyć te dwa programy w jeden. Gdy to zrobiłem, nie miałem czytnika, który dałoby się spowolnić, więc działanie programu wypróbowałem na rozkazie EJECT. Operacja "wytnij i wklej" powiodła się i czytnik wysunął szufladę. To był impuls, który wreszcie przebił się przez blokadę uniemożliwiającą programowanie. Natychmiast obłożyłem się książkami i gazetami, w których były kursy C i program powoli nabierał właściwych kształtów. Gdy poczułem się pewniej jako programista, zacząłem pisać inne programy, głównie do obsługi tunera D-Box. Niestety, nad moimi komputerami wisi jakaś klątwa. Ledwo zacznę programować, a chwilę później komputer ulega awarii. Tak było także w tym przypadku. Najpierw zaczął mi nawalać kabelek SCSI, a GCC miałem właśnie na tym dysku. Zanim zdążyłem wygospodarować trochę miejsca na dysku IDE kabel całkiem odmówił posłuszeństwa. Jakby tego było mało karta PPC oszalała. Przy starcie coraz częściej wyskakiwał komunikat "Can't find RAM", chociaż Avail pokazywał 128MB FAST i 2MB CHIP RAM. Bardzo długie poszukiwania doprowadziły mnie w końcu do winowajcy - uszkodziła się część odpowiedzialna za obsługę procesora PPC. Znalazłem osobę, która obiecała podjąć się naprawy. Niestety, nie udało jej się to, a ja kilka miesięcy męczyłem się na zastępczej 68030 z wbudowanym 4MB FAST. Gdy powerka wróciła do mnie, zmusiłem ją do pracy. Okazało się, że użycie BPPCFix pozwala na prawie normalną pracę procesora 68060. Udało mi się także naprawić kabelek SCSI i mogłem wrócić do programowania. Na początku tego roku odłożyłem wreszcie dość kasy, aby kupić Pegasosa i cała zabawa stała się jeszcze lepsza. Pisanie programów na Pegasosie jest równie przyjemne i szybkie jak jego używanie. Mam tylko nadzieję, że klątwa nie dotknie nowego komputera i "pegaz" nie zepsuje się. Przed nami długa zima, a właśnie wtedy mam dość czasu, aby zająć się poważniejszymi projektami. Puk, puk w niemalowane aby nie zapeszyć.

Na tym zakończę tę opowieść, bo mój amidługopis zaczyna przerywać. Mam nadzieję, że to nie jest objaw zanudzenia historyjkami jak od kałamarza dotarłem do Pegaza. Czasami narzekam na te czy inne braki w AmigaOS/MOS czy niedostatki sprzętu. Jednak gdy teraz obejrzałem się wstecz, widzę, że pomimo przeciwności udało mi się dojść daleko pomimo faktu, że Amiga jest postrzegana jako sprzęt lekko przestarzały. Bo czy ucząc się stawiania liter i pierwszy raz słysząc słowo "komputer" pomyślałbym co na nim będę robił? Sam fakt nagrywania programów telewizyjnych słanych z kosmosu przez satelitę jeszcze 20 lat temu był tak nieprawdopodobny, że nie istniał nawet w sf. A teraz taki "przestarzały" komputer robi to bez wysiłku. To, dokąd zaszliśmy najlepiej widać, gdy obejrzymy się wstecz.

 głosów: 1   
komentarzy: 10ostatni: 07.12.2014 22:35
Na stronie www.PPA.pl, podobnie jak na wielu innych stronach internetowych, wykorzystywane są tzw. cookies (ciasteczka). Służą ona m.in. do tego, aby zalogować się na swoje konto, czy brać udział w ankietach. Ze względu na nowe regulacje prawne jesteśmy zobowiązani do poinformowania Cię o tym w wyraźniejszy niż dotychczas sposób. Dalsze korzystanie z naszej strony bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej będzie oznaczać, że zgadzasz się na ich wykorzystywanie.
OK, rozumiem