• Marek Hyla (Twin Spark Soft) - (wrzesień 2007)

07.09.2007 21:02, autor artykułu: Benedykt Dziubałtowski
odsłon: 7195, powiększ obrazki, wersja do wydruku,

Proszę powiedzieć od kiedy interesuje się Pan komputerami i jaki był Pana pierwszy komputer?

Pierwszy kontakt z komputerem miałem dzięki mojemu sąsiadowi, który przywiózł komputer z zagranicy. Był to rok 1982 może 1983. Pamiętam, że komputer nazywał się Laser i był klonem ZX Spectrum. W tamtych czasach dość często i nieoczekiwanie "chorowałem" prosząc moją mamę o przyniesienie komputera od sąsiada. Ponieważ przynosiła sam komputer bez magnetofonu, musiałem każdego dnia "choroby" programować "od zera", aby móc kilka godzin pograć w proste gierki. Potem, w 1985 roku, brat przywiózł C64 i ten komputer stał się moim światem.

Kiedy kupił Pan pierwszą Amigę?

Amigę po raz pierwszy zobaczyłem u przyjaciela mojego kolegi, w Norwegii w 1987 roku. Po roku A500 wraz z kolorowym monitorem i 20 dyskietkami stała na moim biurku. Zakup ten był również inspirowany przez mojego przyjaciela, Piotrka Podermańskiego, który kilka miesięcy wcześniej również zamienił swoje C64 na Amigę. Razem z Piotrem staliśmy się niewiele później założycielami Amiga Commodore Clubu - pierwszego "ruchu" amigowców w Polsce.

Kiedy i jak działał Amiga Commodore Club?

Na pomysł założenia ACC wpadliśmy z wygodnictwa. W 1988 roku było nas, amigowców, w Polsce może ze 100, góra 200 osób. Możliwości komunikacji pomiędzy amigowcami były dość ograniczone - nie było Internetu, telefonów, poczta chodziła jak chciała. Jak chciałeś mieć nowe gry, to trzeba było wsiąść w pociąg i jechać, czasem na drugi koniec Polski, aby je skopiować. Doszliśmy do wniosku, że jak stworzymy klub, to ludzie będą przyjeżdżać do nas, a my nie będziemy musieli jeździć. Szczerze mówiąc, byliśmy mocno zainspirowani klubem użytkowników C64, który pod kierownictwem Marka Pampucha (nawiasem mówiąc - mieszkał niedaleko Piotra) świetnie działał.

Klub organizował w Krakowie zloty użytkowników (głównie poświęcone kopiowaniu wszystkiego, co dało się skopiować), wydawał biuletyn, integrował środowisko - głównie zwykłych użytkowników Amigi (w przeciwieństwie do tzw. sceny, która, nawiasem mówiąc, urodziła się znacznie później). Pamiętam, że na pierwszym zlocie było rozstawionych kilkanaście Amig, a na ostatnim ponad 500.

W rozwoju klubu pomogło nam wiele osób - między innymi Jurek Baranowski (dawniej właściciel firmy CommPol - chyba pierwszej firmy, która zaczęła robić biznes na Amidze w Polsce), Tomek Kokoszczyński (później redaktor naczelny Amigowca), Marek Pampuch i wiele innych osób. Członkami klubu byli chyba wszyscy "kreatorzy" ówczesnej rzeczywistości amigowej w Polsce. ACC rozrósł się do ponad 3500 członków. To również sukces wszystkich tych, którzy nam pomagali.

Jak wpadł Pan na pomysł założenia firmy Twin Spark Soft?

Założenie firmy to był trochę przypadek, a trochę konieczność. Przypadki były dwa. Pierwszym był AmiSłownik - program, który napisałem na studiach na zaliczenie. Ponieważ miałem już ten program napisany, postanowiłem spróbować go sprzedać na ostatnim zlocie ACC. Udało mi się sprzedać 15 kopii. Pamiętam, że powiedziałem sobie wtedy, że gdyby udało mi się sprzedać jeszcze 35, aby dobić do 50, to byłbym w pełni usatysfakcjonowany z rezultatu biznesowego. AmiSłownik sprzedawał się do końca działalności TSS - sprzedaliśmy go w nakładzie ponad 25,000 pakietów.

Drugim była Firma. Jurek Baranowski zadzwonił kiedyś do mnie i powiedział, że ma kupca na program do obsługi firmy. Ponieważ wyraziłem zainteresowanie poprosił, abym do niego przyjechał, bo kupiec siedzi i chce złożyć zamówienie. Pojechałem i uważnie wysłuchałem klienta - tym uważniej, że jego wizja była bardzo konkretna i przejrzysta. Program napisałem, a jak już był gotowy, postanowiłem go sprzedawać. Jeszcze tego samego roku wdrożyłem go w dwóch hurtowniach (wraz z całym sprzętem). Potem, już w TSS, sprzedaliśmy go prawie dla 2000 klientów.

A konieczność? Rodzina, dziecko w drodze - trzeba było zacząć zarabiać. Po roku samodzielnej pracy postanowiliśmy z moim przyszłym wspólnikiem, Krzysztofem Wojcieszkiem, założyć spółkę. Zaczęła funkcjonować od 1 stycznia 1992 roku.

Ile osób pracowało w TSS?

W szczycie było nas pięcioro. Współpracowało z nami niemal na stałe około 20, może w porywach 30 osób.

Skąd wzięła się nazwa firmy?

W Magazynie Amiga ogłosiliśmy kiedyś konkurs z nagrodami, w którym jedno z pytań było właśnie takie. Tylko jedna osoba udzieliła odpowiedzi, która zahaczała o prawdę!

A oto pokrótce historia naszej nazwy.

Gdy rozmawialiśmy z Krzyśkiem Wojcieszkiem o firmie doszliśmy do wniosku, że potrzebne nam jest logo. Miałem kolegę z ogólniaka, Michała Pierewicza, który świetnie rysował i był jednocześnie pasjonatem motoryzacji. Poszedłem do niego i poprosiłem o narysowanie logotypu. Zapytał jednak jak nazywa się firma. Nie znałem na to pytanie odpowiedzi. Wziąłem więc pierwsze lepsze czasopismo jakie miał na biurko, otworzyłem na stronie z Alfą Romeo i popatrzyłem na specyfikację techniczną. "Twin Spark" to podwójny zapłon, czy podwójny wtrysk. W każdym razie coś charakterystycznego dla Alfy. Dodałem "Soft" i wyszła nazwa firmy. Michał poten narysował logotyp (nasze firmowe "oczka") mający się nijak do nazwy, ale tak już zostało.

Czy początki działalności były trudne?

Niespecjalnie. Rynek był dziewiczy i chłonny. To zresztą dość charakterystyczne dla całego rynku polskiego początku lat 90-tych. Ewolucyjnie nabywaliśmy kolejne umiejętności produkcji oprogramowania, pozyskiwania Klientów. Sukcesywnie zmienialiśmy sposób pakowania programów, drukowania instrukcji. Przyglądaliśmy się potentatom rynku i czerpaliśmy z ich doświadczeń. Zaczęliśmy budować swoją markę. Po pewnym czasie zaczęli się do nas zgłaszać autorzy programów i gier z propozycją ich wydania. Dokonywaliśmy dobrej selekcji odrzucając wiele projektów. Jednak pomimo to, nasza oferta zaczęła szybko rosnąć.

Jak wspomina Pan lata działalności firmy?

To były dobre czasy. Wiele się wtedy nauczyłem. Ten czas ukształtował mnie jako człowieka, pracownika, menedżera, biznesmena. Mam również poczucie, że zrobiliśmy wiele dobrego: dla rynku, dla ludzi, którzy z nami współpracowali, dla klientów, którzy korzystali z naszych programów. Byliśmy prekursorami wielu rzeczy na rynku Amigi: programów użytkowych (AmiSłownik, Firma, AmiTekst, etc.), konwersji produkcji z PC na Amigę (SuperMemo, Pitagoras, You&Me), produkcji na CD (ponownie SuperMemo). Inwestowaliśmy w produkty o dużym ciężarze gatunkowym, na przykład opracowanie Amilopedii zajęło dwa lata i pochłonęło kupkę kasy. Popełniliśmy, oczywiście, również wiele błędów, ale, z perspektywy czasu, uważam, że nie było ich aż tak dużo.

W jakim języku pisał pan Firmę, Amisłownik i inne własne produkcje?

Moje produkcje, czyli AmiSłownik (choć tu kawałek softu wsadził również mój wspólnik), Firmę, część Skarabeusza, Masę Krytyczną, AmiSuflera napisałem w C. W zasadzie od 1993 roku nie angażowałem się w pisanie programów, a tylko w zarządzanie firmą. Wyjątkiem była Firma, która wymagała ciągłej konserwacji.

Z jakiego produktu wydanego na Amigę TSS Team jest najbardziej dumny?

W zasadzie jestem dumny ze wszystkiego co wydaliśmy. Jak już mówiłem, selekcja była ostra i wydawaliśmy tylko to, co miało szansę się sprzedać w nakładzie minimum 1000 egzemplarzy. To budowało też satysfakcję, również finansową, autorów programów. Tytuły, które uważam za nasze flagowe to: AmiSłownik, AmiTekst, SuperMemo, Firma. Także AmiLab, Pitagoras, You&Me, Amilopedia.

Proszę opowiedzieć szerzej o tym jak wyglądał proces od zamówienia programu, gry aż do jego wydania?

Proces ten trwał czasem dłużej, czasem krócej, ale zwykle przebiegał mniej więcej tak. Przychodził do nas autor z programem. Jeśli program nam się podobał, testowaliśmy go i przekazywaliśmy szereg naszych sugestii i pomysłów na jego udoskonalenie. Zwykle było ich trochę. Autor udoskonalał produkt. Gdy produkt był gotowy podpisywaliśmy umowę dystrybucyjną. Na jej mocy my braliśmy na siebie całą kwestię produkcyjną (opakowania, druk instrukcji, duplikacja, etc.) oraz marketingową i sprzedażową, a autor - konserwację programu (poprawki, ewentualne nowe wersje). Na tym etapie autor dostawał zwykle zaliczkę. Przy autorze pozostawały prawa autorskie, a my nabywaliśmy wyłączne prawa do dystrybucji programu. Rozliczaliśmy się od każdej sprzedanej kopii.

Jak wyglądał proces powstawania Amilopedii?

Amilopedia była naszym największym projektem. Z całych sił próbowałem przypomnieć sobie nazwisko jej autora, ale, niestety, nie dałem rady. To ważne, bo należą się mu ogromne słowa uznania.

A oto krótka historia.

Pewnego dnia (o ile pamiętam gdzieś w okolicy roku 1996) zgłosił się do nas człowiek z pomysłem na napisanie multimedialnej encyklopedii na Amigę. Ponieważ właśnie powstały takie produkcje na PC, chcieliśmy mieć coś takiego w naszej ofercie. Zdając sobie sprawę z ogromu pracy byliśmy jednak sceptyczni. Powiedzieliśmy więc, że wesprzemy ten projekt pod warunkiem, że w ciągu najbliższych kilku miesięcy powstanie 5% zasobów oraz engine. Tak też się stało. Decyzja więc zapadła, a TSS włączyło się w realizację. Zatrudniliśmy ludzi do definiowania haseł, doposażyliśmy Amigę autora. Prace jednak nie szły tak szybko jak sądziliśmy. Powodem były nasze ambicje - podjęliśmy na przykład decyzję, by każde hasło, które pojawia się w objaśnieniu innego było podlinkowane do swojego objaśnienia (nazywaliśmy to hiperprzestrzenią wiedzy). W konsekwencji każde kolejne partie haseł w sposób logarytmiczny zwiększały zakres prac nad hiperlinkami. W sumie udało się ten mechanizm wprowadzić. Byliśmy z niego bardzo dumni - w AmiLopedii było około 100,000 hiperlinków, podczas gdy w najlepszej wówczas encyklopedii na PC było ich zaledwie 8,000.

Autor był ogromnie zdeterminowany by projekt skończyć. Do tego stopnia, że zawalił pierwszy rok studiów. Doszło do tego, że autor przyjechał do nas i przez dwa tygodnie mieszkał w biurze pracując ręka w rękę z nami (w sumie 4 osoby), aby kończyć rozwiązanie. Był to czas kiedy bardzo spieszyło się nam z wydaniem AmiLopedii, gdyż widać było schyłek rynku Amigi.

Sprzedaliśmy chyba około 500, a może 1000 sztuk wersji CD AmiLopedii. Najpierw sprzedawała się na płytach CD-R z naniesionymi sitodrukiem nadrukami. Już podczas sprzedaży nanosiliśmy poprawki i nie warto było tłoczyć płyt. Potem pojawiła się jeszcze wersja dyskietkowa (do instalacji na HD) z okrojonymi multimediami.

Czy rynek amigowsko-edukacyjny był naprawdę chłonny?

W latach 1994-1998 Amiga była popularnym komputerem. Było wiele domów, gdzie korzystała z niej młodzież i dzieci. Amiga (zresztą jak każdy inny komputer) była wtedy dość drogą zabawką, więc zakup taki wymagał umotywowania, znalezienie dla niego jakiegoś wartościowego celu. Co najlepiej usprawiedliwia zakup komputera jak nie zakup programów edukacyjnych? AmiSłownik, Pitagoras, You&Me, SuperMemo, AmiLab - to były nasze bestsellery. Dobre programy edukacyjne sprzedawały się lepiej niż dobre gry.

Jakie skutki przynosiły wprowadzone w oprogramowaniu "zabezpieczenia" antypirackie i jaki wpływ na TSS miał ogólny brak poszanowania praw autorskich w Polsce?

Brak poszanowania praw miał kolosalny wpływ na nasze działania. Uświadomił nam to wzrost sprzedaży w kwietniu, maju i czerwcu 1994 roku (miesiące po wprowadzeniu przepisów chroniących prawa autorskie w Polsce). Strach, który padł na dystrybutorów pirackich kopii był wtedy tak duży, że sprzedaż z dnia na dzień wzrosła nam o 300%. Potem wszystko wróciło, niestety, do normy… Byliśmy świadomi tego, co dzieje się z naszymi programami i nie rozdzieraliśmy szat z tego powodu. Staraliśmy się raczej zachęcać ludzi do kupowania naszych programów ustalając rozsądne ceny, sprzedając w promocjach (np. 3 w cenie 2), oferując uaktualnienia. Pojawiły się też lekkie zabezpieczenia, ale były to raczej "zniechęcajki" niż jakieś twarde bariery utrudniające życie.

W bardzo ciekawy sposób zabezpieczaliście gry przed nielegalnym kopiowaniem. Kto na niego wpadł? Czy według Pana był to sposób skuteczny?

Nie pamiętam kto był autorem pomysłu na zabezpieczenie. Przypomnę, że polegało on na tym, by na ekranie tytułowym wykonać jakąś prostą akcję, np. wcisnąć klawisz Help. Jeśli się tego nie zrobiło, gra uruchamiała się w trybie demo. Informacja o tym co należy nacisnąć zawarta była na małej karteczce załączonej do woreczka z dyskietką. Trudno mi powiedzieć, czy był to sposób skuteczny. Na pewno był prosty w implementacji i "mało inwazyjny". Nie mieliśmy skarg ze strony klientów na uciążliwość rozwiązania. Z rzadka zdarzały się telefony od ludzi, którzy uruchamiając grę po raz pierwszy potrzebowali dodatkowych informacji.

Jak wyglądała konkurencja dla TSS-u?

Twin Spark Soft przez pewien czas, pewnie tak gdzie do 1993 roku, w zasadzie nie miał konkurencji. Potem pojawiło się kilka firm, które wkroczyły na ten rynek: L.K. Avalon, Alderaan, potem Mirage i kilka innych, który nazw już nie pamiętam. Pomimo konkurencji mieliśmy silne poczucie, że w tym co robimy jesteśmy poza jej zasięgiem. Być może to poczucie było na wyrost, może nas uśpiło i to właśnie było przyczyną zwinięcia się firmy? Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć. Faktem jest, że chyba nie było firmy, która przez te kilka lat wypuściła na rynek tyle paczek z programami co my (było ich ponad 100,000) i wydała tyle własnych tytułów (o ile pamiętam - ponad 50).

Czy zostały jakieś niezrealizowane plany firmy?

Niezrealizowanym planem firmy było zawsze wyjście w świat. Mieliśmy szansę to zrobić co najmniej z dwoma produktami: SuperMemo oraz AmiLab. Pewnie również z You&Me. Niestety - wtedy, kiedy SuperMemo miało na to szansę, okazaliśmy się zbyt "niedojrzali" biznesowo. AmiLab powstał za późno.

Czy koniec firmy TSS "mocno pana zabolał"? Co stało się z pracownikami firmy?

Było to emocjonalne, ale bez przesady… Firma pikowała już od około roku nim faktycznie zakończyła swój żywot. Spodziewaliśmy się tego i byliśmy na to przygotowani. Ja postanowiłem pójść "do korporacji", aby znaleźć inną perspektywę dla biznesowych doświadczeń - to było dla mnie bardziej bolesne niż rozstanie z firmą.

Jak potoczyły się dalsze losy TSS Team?

Twin Spark Soft była firmą produkcyjno-dystrybucyjną. Nie było czegoś takiego jak TSS Team - rozumianego jako zespół programistów. Współpracowaliśmy raczej z grupą ciekawych, ambitnych freelancerów–pasjonatów, którzy robili fajne rzeczy.

Z moim wspólnikiem rozstaliśmy się na początku 1999 roku. Prawdę powiedziawszy, nasze kontakty natychmiast się rozluźniły. Z jednym ze współpracujących z nami autorów miałem okazję pracować jeszcze później nad rozwiązaniem webowym supermemo.net.

Czy pisanie na platformy PC i Pocket PC było spowodowane jedynie umierającym rynkiem amigowym?

W zasadzie tak. Szukaliśmy wtedy "drugiej nogi" - przestrzeni dla biznesu, która zapełni lukę po spodziewanym spadku przychodów z Amigi. Z różnych powodów, o których nie chcę mówić, te koncepcje dalszego rozwoju firmy się nie powiodły.

Gdyby mógł się Pan cofnąć w czasie, to czy Amitekst miałby inne założenia i funkcjonalność?

AmiTekst powstał na nasze "zamówienie". Napisany został przez zespół, który opracował grę (nawiasem mówiąc, wydaną przez inną firmę) i zapytał nas, co najlepiej by się sprzedało. Nakierowaliśmy autorów na ten edytor tekstu i po kilku miesiącach przyszli do nas z gotowym produktem. Wymagał jeszcze wielu szlifów, ale w końcu został wydany i doczekał się kilku wersji. Program powstał w pewnym stopniu pod nasze dyktando. Chcieliśmy prostego edytora tekstu (właśnie edytor, a nie program DTP), chcieliśmy by był przystosowany do polskich czcionek, sterowników. Autorzy odwalili kawał dobrej roboty - chyba niczego bym nie zmienił mając dzisiejsze doświadczenia, zważywszy, że sprzedaliśmy go w dużej liczbie kopii (nie pamiętam, ale pewnie z kilkanaście tysięcy pakietów, jeśli policzyć wszystkie wersje).

Co aktualnie Pan "porabia"?

Pracuję w największej w Polsce firmie szkoleniowej będąc odpowiedzialny za projekty, ale także zajmując się szkoleniami przy wykorzystaniu nowoczesnych technologii (e-learning). Łatwo znaleźć w sieci informacje o mnie.

Czy odwiedza Pan nasz portal?

W zasadzie - nie. Ostatnio częściej - trafiłem na niego przez przypadek i zainteresował mnie fenomen ludzi, których wciąż pasjonuje coś, co było dużą częścią mojego życia i co pasjonowało mnie niemal 20 lat temu.

Czy interesuje się Pan amigowymi nowinkami? AmigaOS 4.0, MorphOS 2.0, Dragon Elboksu?

Nie - te nazwy nic mi nie mówią oprócz słowa "Elbox", z którą to firmą współpracowaliśmy.

Czy pamięta Pan jakieś zabawne sytuacje związane z dziejami firmy?

Niespecjalnie. Pamięć zawodzi. Odniosę się jednak do tego tematu przywołując jedną sytuację z przeszłości oraz odnosząc się do teraźniejszości.

Najpierw przeszłość. Jest rok 1994, właśnie wprowadzono prawa autorskie. Nie nadążamy z produkcją. Co najmniej raz na tydzień wyjeżdża spod naszej siedziby furgon załadowany pudłami, które jadą na fracht kolejowy, którym przesyłaliśmy programy naszym hurtowym odbiorcom. Skąd się da pozyskujemy kartonowe pudła, do których pakujemy nasze produkty. Mamy we Wrocławiu dużego hurtownika, który zamawia duże partie materiału. Zamówienie jest potężne - kilkaset pakietów musi wyruszyć do Wrocławia. Łapiemy więc największe pudła i pakujemy. Przesyłka wychodzi na czas – wszyscy oddychają z ulgą. Po dwóch dniach nasz odbiorca dzwoni z Wrocławia i mówi, że sobie jaja robimy. Większość programów poszła do niego zapakowana w pudło po... dużej lodówce (pudło miało wysokość około 2 metrów). Jak je dostał to mina mu zrzedła, bo nie był w stanie zapakować go do swojego auta. Musiał przepakować programy do mniejszych, zbiorczych opakowań po to, by dało się to odebrać z frachtu.

A teraz - teraźniejszość. Bawi mnie, gdy czytam niektóre posty na forum PPA. Obecne środowisko amigowe przypomina mi trochę archeologów, którzy znajdują jakieś artefakty przeszłości i, zastanawiając się nad ich rolą, funkcją, historią, próbują zrozumieć ich znaczenie przypisując im cechy współczesności. W Waszych wypowiedziach i komentarzach jest wiele niezrozumienia realiów świata, realiów środowiska Amigi i realiów samej Amigi sprzed 20 lat.

Dam kilka przykładów. Czytając recenzję programu Pitagoras widzę, że autorem rozwiązania jest doktor nauk matematycznych Grzegorz Sowa. Grzegorz (pozdrowienia!), pisząc ten program był studentem informatyki - w zasadzie był tylko (a może aż?) jego programistą. Autorem rozwiązania był doktor matematyki Marek Capiński (pozdrowienia!). W tej recenzji jako wadę programu podaje się problemy z instalacją na HD. Dyski twarde w czasach, w których działał TSS były rzadkością. Nie przywiązywaliśmy wielkiej wagi do instalowalności programów na HD (oprócz tych, które tego absolutnie wymagały,jak np. Amilopedia). I jeszcze jeden przykład, czytając recenzję DigiBoostera jej autor zwraca uwagę na to, że nie obsługuje formatu mp3. To tak, jakby za wadę konia uznać to, że nie ma gdzie mu wlać paliwa. W czasach kiedy powstawał DigiBooster format mp3, nawet jeśli istniał, to nie miał absolutnie żadnego, komercyjnego znaczenia.

Obecne środowisko nie ma również "pamięci" - gdzieś, w wichurze zmian pokoleniowych, zatracona została świadomość szeregu zdarzeń, osób, przełomowych chwil z rynku Amigi w Polsce. Nie pamięta się, że na rozwój rynku bardzo mocno wpłynął ACC - Amiga Commodore Club. Aż dziw bierze, że w całym, obecnym środowisku skupionym wokół PPA nie pamięta się personaliów ludzi, którzy animowali ruch Amigi u jego zarania.

I trochę jeszcze z innej beczki - nie macie świadomości tego, że Amiga (i komputer w ogóle) jeszcze 15 - 20 lat temu to było bardzo ekskluzywny sprzęt. W momencie, w którym kupowałem Amigę 500 (gołą!) kosztowała ona około 500 USD. Średni zarobek w Polsce wynosił wtedy około 30 USD. To tak, jakby w tej chwili Amiga kosztowała 35,000 złotych. Jedna dyskietka kosztowała około dolara. Nic dziwnego, że każda przechowywana była pieczołowicie w oddzielnym woreczku. Dyskietkami się nie rzucało, dbało o nie. Wysłanie ich pocztą było bolesne, bo nie było wiadomo, czy przyjdą z powrotem całe. Patrząc na to z tej perspektywy aż dziw bierze, że rynek Amigi tak dynamicznie się w tych latach rozwinął.

To wszystko jest właśnie dla mnie zabawne. Nie, żebym się z Was śmiał, ale całą ta pokoleniowa zmiana doprowadziła do dość kuriozalnej sytuacji, w której dwie grupy pasjonatów kontaktują się ze sobą poprzez artefakty nie tylko nie znając się nawzajem, ale także nie rozumiejąc się.

Chciałby Pan coś przekazać amigowej społeczności oraz czytelnikom PPA?

Mam dla Was wiele szacunku. Myślę, że jest tak samo trudno przy Amidze trwać, jak trudno było budować przestrzeń dla Amigi w Polsce. Powiem więcej - macie chyba gorzej ode mnie. Ja miałem perspektywy - skorzystałem zresztą z nich budując TSS i osiągając sukcesy biznesowe. Wy takich perspektyw chyba nie macie.

Pomimo, że nie rozumiem "Waszego" świata Amigi, dażę go dużym sentymentem.

 głosów: 3   
komentarzy: 29ostatni: 04.11.2015 21:35
Na stronie www.PPA.pl, podobnie jak na wielu innych stronach internetowych, wykorzystywane są tzw. cookies (ciasteczka). Służą ona m.in. do tego, aby zalogować się na swoje konto, czy brać udział w ankietach. Ze względu na nowe regulacje prawne jesteśmy zobowiązani do poinformowania Cię o tym w wyraźniejszy niż dotychczas sposób. Dalsze korzystanie z naszej strony bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej będzie oznaczać, że zgadzasz się na ich wykorzystywanie.
OK, rozumiem