• Robbie Akins (maj 2010)

14.05.2010 18:00, autor artykułu: Kamil Nieścioruk
odsłon: 2930, powiększ obrazki, wersja do wydruku,

Robbie Akins Wywiad z Robbiem Akinsem z Nowej Zelandii, autorem programu genealogicznego "Scion", stworzonego na Amidze, a dziś dostępnego na PC. Wywiad przeprowadzono w maju 2010 roku. Odpowiedzi na pytania dotyczące pierwszych kontaktów z komputerami (dużo technicznych szczegółów!) oraz zainteresowania genealogią oparte są o autobiogram z bazy genealogicznej Robbiego. Wywiad w wersji angielskiej znajduje się tutaj.

Kamil Nieścioruk: Powiedz nam proszę, jak zaczęła się Twoja przygoda z komputerami? Jaki sprzęt miałeś na początku? Jakie były Twoje pierwsze doświadczenia z tworzeniem oprogramowania?

Robbie Akins: Myślę, że wszystko zaczęło się, gdy studiowałem na uniwersytecie na inżynierskich studiach elektrycznych. Było to w połowie lat 60. (tak, jestem aż tak stary!).

Pierwszym uczelnianym komputerem był IBM 1620, znajdujący się na wydziale inżynierii. Podczas naszej pierwszej wizyty tam, zostaliśmy niemal z namaszczeniem wprowadzeni do pomieszczenia, w którym znajdował się ten obiekt czci. Oczywiście obowiązywała zasada "patrz, ale nie dotykaj". Ów niesamowity komputer posiadał pamięć ferrytową o pojemności 60 tys. jednostek informacji i potrafił odejmować i dodawać liczby stałoprzecinkowe z prędkością 1780 na sekundę, mnożyć je z prędkością 200 na sekundę, a przy dzieleniu osiągał 56 operacji na sekundę. Działania zmiennoprzecinkowe były znacznie wolniejsze. Dziś te wartości wywołują uśmiech, ale wówczas były niesamowite. Przecież komputer zaczął wtedy wypierać mechaniczne maszyny do liczenia, a kalkulator elektroniczny jeszcze się nikomu nie śnił. Wprowadzanie i wyjście danych było realizowane za pomocą perforowanej karty lub taśmy. Nie mając kalkulatorów, korzystaliśmy z suwaków logarytmicznych, na używanie których na egzaminie musieliśmy mieć pozwolenie.

Elementem naszych zajęć z matematyki było programowanie w FORTRAN-ie, a pierwszym prawdziwym problemem - obliczenie liczby e z określoną dokładnością. W sumie dość proste zadanie, ale uczyło korzystania z podstawowych elementów, takich jak pętle czy funkcje wejścia/wyjścia. Program przekazywany był w odpowiedniej formie do wytłoczenia na karcie, a gdy już dostaliśmy swoje małe stosy kart, lądowały one w komputerze. Jedyna rzecz, która nadal mnie w tym wszystkim zadziwia to fakt, że byliśmy w stanie skompilować program w FORTRAN-ie, rozwiązujący istotne problemy, korzystając z komputera z tak małą ilością pamięci. Dzisiejsze kompilatory zabierają wiele megabajtów pamięci nie licząc się z pozostałymi programami czy danymi.

Niedługo po opisywanym wydarzeniu powstało nowe centrum komputerowe, wyposażone w większe i szybsze maszyny - IBM-y 360. Stare jednostki trafiły do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie sterowały ploterem danych wyjściowych dla IBM-ów 360. Później 1620 zostały zwolnione i z tego zadania, a stały się komputerami, z których bez nadzoru mogli korzystać studenci. Zdarzało się to i mi po zakończeniu studiów, gdy testowałem algorytmy optymalizacji (ang. "hill climbing").

Jest też pewna zabawna historyjka dotycząca 1620. Radio tranzystorowe postawione na tym sprzęcie wydawało dźwięk, który zależny był od prędkości wykonywania instrukcji przez procesor. Jakiś żartowniś napisał kilka programów, które po uruchomieniu generowały "muzykę" z tegoż radio. Głównie wykorzystywało się tę sztuczkę, aby zadziwić gości zestresowanych pierwszym kontaktem z komputerem.

Realizując mój podyplomowy projekt maszynowego rozpoznawania mowy, przepracowałem wiele godzin na świeżo kupionym przez zakład komputerze cyfrowym EAI 640 (cyfrowa część hybrydowego komputera EAI 590, którego część analogową stanowił EAI 580). W moim projekcie nie korzystałem z analogowej części komputera, ale teoria i praktyka związana ze wzmacniaczami operacyjnymi niezwykle mi się przydała, gdy do użytku weszły układy scalone. Maszyna cyfrowa była znacznym postępem w porównaniu do IBM-a 1620. Pożegnaliśmy karty perforowane, powitaliśmy natomiast nowy nośnik - taśmy perforowane. Pierwsze 8-calowe dyskietki nie miały się pojawić jeszcze przez pewien czas. Uruchamianie komputera było procesem raczej złożonym. Pierwszym krokiem było ręczne (korzystając z przełączników na konsoli) uruchomienie pierwszego loadera, który uruchamiał drugi, właściwy, zawarty na taśmie. Po jego wczytaniu komputer mógł przyjmować polecenia zapisane na taśmie, co pozwalało na uruchamianie "prawdziwych" programów z taśmy lub dalekopisu (wykorzystywanego jako konsola). Mniej więcej w połowie roku 1969 do zestawu dodano kineskopowy wyświetlacz Tektronix, wykorzystywany wyłącznie do pokazywania grafiki. Zwykłe dane były nadal wprowadzane i wyprowadzane na taśmie perforowanej lub dalekopisie. Terminale z wyświetlaniem obrazu miały dopiero nadejść.

Po skończeniu studiów rozpocząłem pracę jako inżynier elektronik w państwowych mediach, a mianowicie w New Zealand Broadcasting Corporation. Wtedy też po raz pierwszy w projektowaniu korzystałem z układów scalonych i - potem - z mikroprocesorów. To był inspirujący czas niezwykle szybkiego postępu technologicznego oraz dobrej zabawy!

Swój pierwszy komputer - Apple ][ Europlus - kupiłem w 1980 roku. Ta prosta maszyna z 48 kB pamięci, małym czarno-białym monitorem wyświetlającym 24 linie po 40 znaków każda (tylko wielkie litery) i magnetofonem (nie wchodził w skład zestawu) jako urządzeniem wejścia/wyjścia, kosztowała mnie 2670 dolarów nowozelandzkich. W dzisiejszej walucie to około 11 tysięcy dolarów (ok. 25,5 tys. zł - dop. KN). Nieco później rozbudowałem mój komputer o monitor (80 znaków w linii, małe i wielkie litery), stację dyskietek i rozszerzyłem pamięć do niesamowitych 128 kB. Ciężko to sobie wyobrazić, ale cały zestaw kosztowałby dziś 22 tysiące dolarów nowozelandzkich! Należałem wtedy do klubu użytkowników Apple'a "Wellington Apple Users Club", dzięki czemu mogłem spotkać Steve'a Wozniaka, jednego ze współzałożycieli i twórców Apple'a. Złożył on podpis na obudowie mojego komputera. Żałuję, że dziś go nie mam - oddałem go przyjacielowi.

W 1986 roku kupiłem - za 4135 dolarów (równowartość ok. 8300 dzisiejszych dolarów) Amigę 1000. Był to wspaniały komputer, wyprzedzający swoje czasy. W 1992 roku przesiadłem się na Amigę 3000. Kosztowało mnie to 4895 ówczesnych dolarów (dziś ok. 6400) - jak widać komputery stawały się coraz bardziej dostępne cenowo.

Przez całe moje życie i całą karierę stworzyłem wiele programów, ale niewiele z nich było publicznie dostępnych.

KN: W świecie Amigi jesteś znany jako "ojciec jednego dziecka", programu genealogicznego "Scion" (we wcześniejszych wersjach nazywał się on "ArJay"). Czy napisałeś coś jeszcze?

RA: Dla Amigi stworzyłem i upubliczniłem jeszcze jedynie sterownik drukarki. Oczywiście programów było bardzo wiele (dla Amigi, wczesnego Apple'a i - już później - komputerów PC), ale głównie były to małe programy użytkowe napisane na własne potrzeby.

Większość oprogramowania napisałem w ramach mojej pracy. Były to programy na często specjalistyczne urządzenia związane z przekazem i technikami wizyjnymi.

KN: No dobrze, ale dlaczego genealogia? Stworzyłeś "Sciona" na własne potrzeby? Według mnie to najlepszy sposób - praca nad narzędziem, które jest potrzebne tobie samemu.

RA: W połowie lat osiemdziesiątych genealogią zaraził mnie kolega i jest to "choroba", na którą nadal cierpię.

Na początku wszystkie moje zapiski dotyczące rodziny miały postać analogową. Z czasem stało się to niewygodne i mogło prowadzić do błędów, rozejrzałem się zatem za jakimś programem dla Amigi. Program był tak beznadziejny, że nawet nie pamiętam jego nazwy, ale popchnął mnie w kierunku pomysłu stworzenia własnego narzędzia.

Pierwsze, prymitywne próby poczyniłem w AmigaBASIC-u, ale szybko przesiadłem się na C, którego uczyłem się podczas pisania programu. Mniej więcej w tym samym czasie skontaktowałem się z "zagubioną owieczką" z australijskiej gałęzi rodziny Akinsów - drukarzem Laurencem Russellem Akinsem. Nazwa jego firmy "Elaray Press" utworzona została od jego inicjałów L. R. A. Pomyślałem, że to sprytny sposób i nazwałem swój program "ArJay Genealogist", od własnych inicjałów.

Na początku 1993 roku "ArJay" w wersji 3.04 został upubliczniony jako freeware, ale wtedy na scenę wkroczył pan Murphy! Okazało się, że w Wellington istnieje firma "ArJay Developments", zarządzająca blokami naprzeciwko mojego domu. Bardzo nie podobali mi się zamieszkujący tam osobnicy, zdecydowałem więc, że nie chcę aby mój program nazywał się podobnie jak owa firma. Nazwa została zmieniona na "Scion Genealogist". Dodam jeszcze, że wspomniane bloki były sukcesywnie przebudowywane i dzisiejszy najemcy nie stanowią już problemu.

Publikowałem kolejne wersje programu, przyciągając coraz większą grupę użytkowników. Dodając obsługę ARexxa, przyciągnąłem również programistów, którzy - korzystając z portu tego języka - rozbudowywali możliwości programu o niezwykle pożyteczne funkcje. Mam tu na myśli szczególnie holendra Freddiego Ariesa, który wzbogacił "Sciona" o obsługę GEDCOM (standard wymiany danych genealogicznych - dop. KN) i został moim dobrym kolegą. Miałem przyjemność poznać go osobiście i pokazać mu nieco Nowej Zelandii, gdy do mnie przyjechał.

Amiga pozwalała w łatwy sposób tworzyć różne wersje językowe programów, zatem - z pomocą użytkowników - pojawiła się możliwość korzystania ze "Sciona" po niderlandzku, francusku, niemiecku, włosku, rosyjsku, turecku, norwesku, szwedzku, czesku i polsku.

Niestety Commodore nigdy poważnie nie wspierało rozwoju Amigi, co przyniosło znany wszystkim efekt. Dowodem na taki stan rzeczy był m.in. jeden z ukrytych komunikatów we wczesnej wersji systemu - "My to zrobiliśmy, a Commodore to spieprzyło". W pełni się z tym zgadzam. Choć Amiga od dawna nie ma znaczenia, nadal zdarza mi się korzystać z amigowych programów (w tym ze "Sciona") pod emulatorem na pececie. Wciąż jest kilka rzeczy, które znacznie łatwiej zrobić na Amidze.

Gdy Amiga zniknęła z rynku, przepisałem od nowa "Sciona" pod Windows.

KN: "Scion" był wysoko oceniany w recenzjach, bardzo dobrze wypowiadali (i nadal wypowiadają) się o nim użytkownicy, program jest niezwykle rozbudowany (amigowa dokumentacja ma ponad 230 kB), a wszystko to... za darmo. "Scion" nie wymaga rejestracji, nie ma w nim wyskakujących okienek wyłączanych dotacją. Dlaczego? (Oczywiście nie narzekam i nie piszę tego z wyrzutem).

RA: Tworząc programy, zawsze uzyskiwałem wsparcie i pomoc od ludzi zgromadzonych wokół idei wolnego oprogramowania. To prawdziwa skarbnica mądrości - zawsze znajdzie się ktoś, kto rozwiązał już problem, z którym się właśnie zmagasz i chętnie podzieli się swoją wiedzą.

W związku z powyższym uważam, że jedyną właściwą drogą było uczynienie "Sciona" (oraz "ScionaPC") programem darmowym. Jest to moja drobna zapłata za wszelką pomoc, którą uzyskałem ucząc się programowania i pisząc programy. A dlaczego nie ma wyskakujących okienek? Prosta sprawa - nie znoszę firm, publikujących rzekomo darmowe oprogramowanie, które później okazuję się takim nie być, atakując nas reklamowymi okienkami. Uważam to za nieuczciwe i nie chcę w tym brać udziału.

Wystarczającą zapłatą dla mnie jest to, że mój program się komuś przydaje!

Na marginesie - jeśli uważasz, że dokumentacja do "Sciona" była duża, zerknij na pliki instrukcji do wersji pecetowej. Naprawdę lubię dobre podręczniki :-)

KN: Ponieważ "Scion" jest programem freeware, nie posiadasz bazy użytkowników i informacji o nich. Czy jesteś w stanie oszacować popularność programu i liczbę osób szukających swoich korzeni z wykorzystaniem Twojego produktu? Mam tu na myśli wersję amigową i pecetową.

RA: Ciężko jest to ocenić w dobie internetu. Liczbę użytkowników wersji amigowej szacuję na kilka tysięcy.

Jeśli chodzi o wersję PC, to ta liczba wciąż jest niewielka - program jest dostępny od niedawna. Wczesne wersje nie są zbyt silnie promowane, gdyż program jest stabilny, ale nadal w fazie rozwoju. W związku z tym "ScionPC" cały czas dojrzewa jako produkt. Konsekwencją jest liczba użytkowników rzędu góra kilkuset. W tym roku pojawi się zapewne finalna wersja programu, liczę więc na wzrost tej liczby.

Interesujące jest to, że wielu użytkowników wczesnych wersji "ScionaPC" to byli amigowcy, szukający programu mogącego zastąpić amigowego "Sciona". Wpisz w przeglądarkę Google "amiga" i "scion", a na pewno gdzieś na początku listy wyników znajdzie się "ScionPC Genealogical Management System"!

KN: Genealogia w Polsce nie była popularna w czasach świetności Amigi. Czy wiesz o jakichś polskich użytkownikach (nie licząc mnie)? Podejrzewam, że więcej moich rodaków korzysta z Twojego programu teraz, gdy chętniej szukamy swoich przodków (zainteresowanie genealogią w Polsce rozkwitło na przełomie wieków).

RA: Niestety, ale jesteś jedynym polskim użytkownikiem, który się ze mną kontaktował.

KN: "Scion" jest obecnie programem dla peceta. Ostatnią amigową wersją była wersja 5.x, numeracja wersji pecetowych zaczyna się od 7.x. Co się stało z szóstką? :)

RA: Wersja 6.x była wczesną wersją na peceta, powstałą gdy uczyłem się nowej platformy. Nigdy nie została upubliczniona, widziało ją zaledwie kilku testujących.

KN: Wygląd obu wersji jest podobny. Interfejs jest przejrzysty, więc nie było sensu go zmieniać. A co z kodem źródłowym? Czy wersja na peceta jest napisana całkowicie od nowa? W jakim języku powstał "Scion" na Amigę?

RA: Jak już wspomniałem, wersja amigowa była pisana w C.

Oczywiście na pececie cały interfejs został stworzony od nowa. Na początku myślałem o C, ale szybko przesiadłem się na C++ i znakomity kompilator Borland C++ Builder.

Bardziej skomplikowane fragmenty kodu przeniosłem bezpośrednio z wersji amigowej, ale większość programu została napisana od nowa (w oparciu o starą wersję), z wykorzystaniem obiektowych możliwości C++ i kontenerów Standard Templates Library.

KN: Jakie jest Twoje zdanie o Amidze? Powiedziałeś, że już jej nie masz, ale co o niej sądzisz? Jakie były według Ciebie najlepsze cechy Amigi? Czy powracasz do wspomnień uruchamiając emulator?

RA: Gdy pojawiła się pierwsza Amiga, był to sprzęt znacznie wyprzedzający ówczesne komputery i to mnie do niego przyciągnęło. Pecet był paskudną protezą komputera, który nie wiedział co to multitasking. Apple III był badziewiem, a Macintosh był nowy, śliczny, strasznie drogi i mało wydajny, no i w sumie też niewiele miał wspólnego z prawdziwym multitaskingiem.

Amiga 1000, moja pierwsza, była świetna, a jednym z jej rynkowych atutów była (wg mnie) możliwość wgrywania Kickstartu. Nowy sprzęt miał prawo posiadać błędy (cóż ich nie ma?), a czy był lepszy sposób aktualizacji systemu, niż po prostu wypuszczenie nowej dyskietki z Kickstartem? Żadnej zabawy z wymianą kości wewnątrz komputera!

Amiga miała też bijące konkurencję na głowę możliwości graficzne, co czyniło ją znakomitym sprzętem do rozrywki komputerowej i tworzenia grafiki.

Fantastyczny był też prawdziwy multitasking. Bez problemu mogłeś pracować w czasie, gdy w tle kompilator biedził się ze swoim zadaniem.

Być może jednak najlepszą cechą Amigi były biblioteki, dzięki którym można było poszerzyć możliwości systemu. Było to zrobione we właściwy sposób, bez żadnych problemów znanych z pecetowych bibliotek DLL. No i oczywiście Arexx - prosty w użyciu język skryptowy zwiększający możliwości właściwie każdego programu. Spróbuj dodać interfejs języka skryptowego do programu na pececie, a zobaczysz jak zagmatwane może być programowanie. Jeden standard? Bez żartów proszę!

Niestety Commodore nie wspierało Amigi w taki sposób, w jaki powinno to być robione i wkrótce inne komputery prześcignęły ją możliwościami.

Po przesiadce na PC korzystałem przez pewien czas z UAE, ale gdy możliwości pecetów znacznie się zwiększyły, nie miałem już potrzeby uruchamiania emulatora. Jest on zainstalowany na moim zapasowym komputerze, na nowym nawet tego nie zrobiłem.

KN: Amiga była czymś więcej niż tylko komputerem - wokół niej gromadzili się ludzie. Polskie środowisko amigowe nie jest duże, ale nadal istnieje. Jak wygląda sytuacja w Nowej Zelandii? Czy są tam jeszcze jacyś użytkownicy Amigi? Czy było ich wielu w czasach świetności tego komputera?

RA: Gdy Amiga pojawiała się na rynku, w Nowej Zelandii była duża grupa amigowców i aktywne kluby użytkowników w większych miastach. Zawsze było tam wesoło, a w moim klubie poznałem wielu kolegów.

Nadal jestem w kontakcie z kilkoma byłymi amigowcami w Nowej Zelandii. Klubów oczywiście już nie ma, a aktywnych użytkowników można pewnie zliczyć na palcach jednej ręki.

KN: Czy wiesz, co się teraz dzieje z Amigą? Czy mówią Ci coś nazwy AmigaOne, AmigaOS 4, X1000, MorphOS lub AROS?

RA: Niestety nie. Sporadycznie korzystam z emulatora i na tym dla mnie kończy się dzisiejsza Amiga.

KN: Dziękuję za poświęcony czas i Twoje odpowiedzi. Jeżeli chcesz coś dodać, pisz śmiało.

RA: Jestem pewien, że jesteś już znudzony. :)

    
komentarzy: 4ostatni: 18.05.2010 15:36
Na stronie www.PPA.pl, podobnie jak na wielu innych stronach internetowych, wykorzystywane są tzw. cookies (ciasteczka). Służą ona m.in. do tego, aby zalogować się na swoje konto, czy brać udział w ankietach. Ze względu na nowe regulacje prawne jesteśmy zobowiązani do poinformowania Cię o tym w wyraźniejszy niż dotychczas sposób. Dalsze korzystanie z naszej strony bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej będzie oznaczać, że zgadzasz się na ich wykorzystywanie.
OK, rozumiem