• Rozmowa z Pawłem Zgrzebnickim - amigowym muzykiem

07.05.2009 18:39, autor artykułu: Benedykt Dziubałtowski
odsłon: 4886, powiększ obrazki, wersja do wydruku,

Witaj. Tradycyjnie już, dziękuję, że zgodziłeś się porozmawiać. Miło jest mi przeprowadzić wywiad "z polskim" Jean Michel Jarre'em.

Kiedy dzisiaj słucham moich wypocin, to raczej trąci remizą niż Jarrem, ale dzięki za połechtanie mojej próżności :)

Na wstępie przedstaw się proszę i powiedz coś o sobie.

Paweł Zgrzebnicki, doskonały rocznik 1977, dobrze nasłoneczniony południowy stok Krakowa. Wiek robi swoje, więc nieco zmurszały, ale trzyma się dzielnie. Skończyłem fizykę na UJ (szczerze mówiąc to raczej ona mnie skończyła), potem nawet szarpnąłem się na doktorat, ale mnie przerosło - wtedy zrozumiałem, że moim powołaniem jest bycie rolnikiem i wykonywanie prostych czynności. Niestety to powołanie pozostaje nadal marzeniem i zawodowo zajmuję się pisaniem aplikacji w PHP, projektowaniem baz danych i takimi tam pierdołami.

Kiedy zaczęła się twoja przygoda z komputerami?

Miałem pewnie z 10 lat albo mniej. Babcia zabrała mnie na jakąś imprezę do swojego znajomego, którego syn miał Commodore 64 - słynną mydelniczkę. Oszalałem. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Ale nie było prosto wynudzić swój własny sprzęt. Komputer traktowano jak zachciankę małego smarkacza, nikt za bardzo nie rozumiał o co w tym chodzi i co to jest. Szatan pewnie. Poza tym ceny były absurdalne. W końcu udało mi się ubłagać rodzinę o Atari 65XE - kosztował 120 dolarów co dziś wydaje się ceną śmieszną, ale wtedy pół litra wódki w Peweksie kosztowało 20 centów. Tak więc sto baksów to był majątek.

Analogiczne pytanie dotyczące muzyki. Kiedy wziąłeś się za produkcje "nutek"?

Dopiero na Amidze - Ataryna miała raczej ograniczone możliwości. Zawsze interesowałem się muzyką - mój tata uczył mnie grać na różnych instrumentach. W domu było pianino, miałem gitarę akustyczną, elektryczną i sto tysięcy pirackich kaset, które kupowałem na siatki w hurtowni po 1,50 zł (takie piękne czasy były).

Jak wyglądał Twój pierwszy kontakt z Amigą?

W podstawówce mieliśmy fajnego księdza, który miał odpał na punkcie Amigi - był maniakiem. Były to czasy zażartej walki fanów Atari i Commodore, więc duchownemu nie było łatwo mnie nawrócić. Ale siły wyższe zwyciężyły - mimo zażartego oporu musiałem przyznać, że grafika i muzyka amigowa powala na głowę 8-bitowe Atari. Tak naprawdę kiedy zobaczyłem parę demosów wymiękłem totalnie - rzuciło mnie na kolana.

Ksiądz na religii pokazywał wam Amigę?

Tak! Gość był odjechany, ale niesamowicie pozytywnie. Na przykład twierdził, że powołanie usłyszał przez radio - opowieść nadaje się do zbadania w "Archiwum X". Sto razy bardziej interesował się komputerami, obróbką wideo i elektroniką niż Jezusem. Lekcje religii schodziły więc na zażartych dyskusjach o wyższości Commodore nad Atari i odwrotnie. W połowie lekcji opamiętywał się i próbował realizować posłanie Najwyższego, ale to akurat średnio mu wychodziło. Niemniej jednak miał bardzo pozytywny wpływ na młodzież - mobilizował uczniów do redagowania gazetki szkolnej, którą potem drukował na swojej Amidze, organizował zajęcia pozalekcyjne z asemblera i godzinami prowadził rozmowy wychowawcze, ale takie naprawdę życiowe - nie wciskał żadnej programowej papki. Świetny gość. Jeden z najlepszych pedagogów jakich znałem.

Opowiedz w jaki sposób pierwsza Amiga trafiła pod strzechy twojego domostwa.

Mama zrobiła mi prezent, którego się w ogóle nie spodziewałem. Kilkanaście miesięcy harowała w RFN-ie, żeby zarobić jakiś grosz. Kiedy wróciła do Polski, za ciężko zarobione pieniądze kupiła mi Amigę. Jestem jej bardzo wdzięczny - to było z jej strony ogromne wyrzeczenie, bo sprzęt był wtedy drogi a pieniędzy wcale nie przywiozła dużo.

Na jakim sprzęcie powstały nagrania? A500?

Tak jest.

Czy ówczesne możliwości komputerowe Amigi w pełni Cię zadowalały?

No pewnie! Co lepszego można było sobie wyobrazić? To był totalny kosmos - to tak jakby dzisiaj ktoś dostał holograficzny projektor, którym może sobie generować laski 3D i z nimi "rozmiawiać". To był analogiczny przeskok jakościowy. Amidze nie dorównywał wówczas absolutnie żaden komputer. Pecety to były biurowe krowy dla księgowych, które bez odpowiedniej karty nic nie mogły zrobić. Karta pecetom była potrzebna do wszystkiego - muzyki, grafiki, dziwne, że nie potrzebował odpowiedniej karty, żeby się włączyć. Historia rozwoju peceta to inna karta dziejowa, ale w każdym razie Amiga to było coś, czego nie dało się wtedy przebić.

Jakiego programu używałeś do tworzenia muzyki na Amidze?

Na początku SoundTrackera, potem ProTrackera.

Czy cztery kanały dźwiękowe w ProTrackerze wystarczały Ci?

Nie, przydałoby się oczywiście więcej. Był taki program, którego też używałem. Miał chyba 16 labo 32 kanały - działało to jakoś na przerwaniach. Ale program nie był tak miodny jak ProTracker. Nie pamiętam nazwy...

Opowiedz jak to było. Zrobiłeś muzykę i postanowiłeś ją wydać?

Różnych utworów napisałem chyba ze sto pięćdziesiąt. Wszystkim je puszczałem i wszyscy byli strasznie podjarani, że coś takiego da się zrobić. Wtedy albo się miało kupę kasy i profesjonalny sprzęt jak Marek Biliński czy Kombi, albo można sobie było popykać na organkach Casio. A tu nagle okazało się, że taka mała skrzyneczka potrafi tyle miodnej muzyki z siebie wyprodukować... To był dla ludzi szok. Ja też byłem strasznie podniecony i nagle przyszedł mi do głowy pomysł, że wydam kasetę. Trochę mnie poniosło, ale co tam :) Wziąłem książkę telefoniczną i wyszukałem studio nagrań w Krakowie. Sięgnąłem po socjalistyczny telefon Bratek, zadzwoniłem i powiedziałem, że jestem bardzo uzdolniony, piszę świetną muzykę i chcę wydać u nich kasetę. Sekretarka była trochę zszokowana, ale przełączyła mnie do szefa. Ten też za bardzo nie wiedział czy robię sobie z niego jaja czy mówię poważnie, ale się ze mną umówił. Przyniosłem demo nagrane na kaseciaku, a on do mnie mówi: "W studiu są akurat profesjonalni muzycy. Jeśli im się spodoba, to Ci wydam tę kasetę". Wlazłem więc do studia, ładnie się przywitałem i poprosiłem o opinię. Goście byli delikatnie mówiąc zdziwieni, kompletnie nie wiedzieli o co chodzi, ale chyba nie chcieli zrobić przykrości młodemu, bo powiedzieli że im się podoba. Szef nie znał się na muzyce - znał się na biznesie. Skoro zawodowcy wyrazili pozytywną opinię, droga do nagrania stanęła otworem. Nie stać mnie było na profesjonalnego grafika, więc okładkę sam zaprojektowałem w Deluxe Paint - kompletnie nie umiem rysować, poprzestałem więc na bezpiecznych napisach. Trzeba było też wymyślić tytuł tego wiekopomnego dzieła i każdego utworu z osobna. Tu wykazałem się inwencją i nadałem chyba najidiotyczniejsze tytuły z możliwych. Oczywiście po angielsku, w końcu kariera miała być międzynarodowa ;-) No i tak właśnie, totalnie na rympał i na bezczelnego, wydałem kasetę z amigową muzyką. Kiedy dziś o tym myślę, sam w to nie wierzę.

No właśnie zarówno tytuł kasety jak i tytuły utworów są... specyficzne. Czymś się inspirowałeś przy nazewnictwie, czy wlepiłeś co popadnie?

Musisz zrozumieć klimat - byłem Wielkim Artystą (przez duże W i A). Byłem przejęty - kaseta, profesjonalne studio, nagranie. Chciałem żeby było górnolotnie a wyszło grafomańsko. Ale miałem wtedy chyba 15 lat i nie dałem sobie powiedzieć słowa krytyki. No i wyszła wiocha z absurdalnymi tytułami i to po angielsku. Dzisiaj myślę, że bardziej stylowo byłoby napisać tytuły po fińsku, szwedzku albo chociażby w staroaramejskim - byłby większy szpan. Nie, nie było w tym żadnych przemyśleń - po prostu wymyślałem tytuły na zasadzie wolnych skojarzeń. A jakie skojarzenia - takie tytuły.

Opowiedz jak wyglądał proces nagrywania nagrania w takim studiu? Wyrobiliście się w jeden dzień czy trwało to dłużej?

Jeden dzień - w końcu to tylko odtwarzanie z kompa na stół mikserski. Przywiozłem Amigę do studia, miły pan dźwiękowiec wszystko podłączył, przepuścił przez lekki pogłos, żeby dodać przestrzeni i nagrał na DAT - to były takie kasety cyfrowe używane w studiach nagrań. Z tego robiło się potem kasetę matkę i powielało w ilu bądź egzemplarzach.

Za zarobioną kasę z wydania kasety kupiłeś sobie ferrari czy kilka porsche?

Jest taki kawał o ilości "ambitnych" płyt sprzedawanych na polskim rynku muzycznym:
Spotyka się dwóch znajomych z których jeden jest jazzmanem:
- Wydałeś płytę? - zagaduje jeden
- Skąd wiesz? - pyta muzyk
- Heniek mi mówił. Poszedłem więc z ciekawości do sklepu i kupiłem.
- A... to ty!
- A co? - pyta zdziwiony kolega
- Nic, na razie rozeszły się dwie, z czego ja mam jedną.


Akcja z kasetą nie była obliczona na zysk. W ogóle o tym nie myślałem. Wtedy zależało mi tylko na tym, żeby coś takiego zrobić. Fakt, że ktoś chciał to wydać był wystarczającą gratyfikacją. Zresztą wtedy nie było jeszcze ustawy o prawach autorskich w takim brzmieniu jak jest dzisiaj. Na każdym piracie pisało "Wszelkie prawa zastrzeżone" i każdy to miał w dupie. O kasie nie było mowy. Kiedyś przez jednego znajomego trafiłem do Telewizji Krater - pierwszej prywatnej stacji w mieście, a kto wie czy nie w Polsce. Mieli siedzibę tam, gdzie jest teraz studio TVN w Krakowie. Puszczali w kółko MacGyvera i jakąś "brazylianę". Do tego mieli totalnie amatorskie reklamy taksówek i wózków widłowych. Do reklam potrzebowali podkładów muzycznych, zostawiłem im więc próbki. Potem oglądam moją ulubioną "Drużynę A" a tu w przerwie reklama z moją kompozycją. I co? I nic. Pod względem kasy z praw autorskich "gówniane były czasy" - można by rzec za prozą Oborniaka. Kto oglądał "Zmienników" - wie o co chodzi :).

Wydałeś kastę z muzyką, Marek Pampuch na łamach "Magazynu Amiga" pisał o Twojej twórczości. Powiedz mama była z Ciebie dumna? Jak reagowali na to Twoi znajomi? Laski na ulicy ściągały staniki i prosiły o autograf na dekolcie?

Tak, Pan Marek napisał nader życzliwy komentarz - użył nawet określenia "soul", chociaż ja sam nie bardzo wtedy wiedziałem co to jest. Ale skoro twierdził że nagrałem soul, to ja się chętnie z tym pogodziłem. Marek Pampuch był totalnym maniakiem Amigi i nawet moja kaseta wydała mu się pozytywna skoro coś miała wspólnego z jego ukochanym pupilem. Za recenzję bardzo mu jestem wdzięczny. To świetny facet - tą recenzją, a także chęcią współpracy w redagowaniu "Magazynu Amiga", bardzo wiele dla mnie zrobił. Rodzice byli ze mnie dumni, ale bez przesady - tak jak normalni rodzice dumni są ze swoich dzieci bez specjalnego względu na ich osiągnięcia. Nie okazywali tej dumy jakoś szczególnie - pewnie żeby mi się we łbie nie przewróciło. I bardzo dobrze. Co do lasek - och człowieku! Wtedy nie, ale jak teraz puszczę ten materiał na "Wrzutę" i "YouTube" to będzie się działo...

Jak trafiłeś do "Magazynu Amiga"?

Przez rzeczonego księdza. On poznał mnie z Markiem Pampuchem. Przyszedłem do Pana Marka do domu, zostałem ugoszczony herbatką i zaczęła się dyskusja na temat tego, co robię. Pampuch zapytał mnie twardo po co przyszedłem, a ja odpowiedziałem, że mam pomysł na serię artykułów o muzyce - nikt do tej pory nie pisał krok po kroku o tym, jak robić muzykę na trackerach, a ja mogłem się pochwalić swoim doświadczeniem. Pomysł mu się spodobał i w ten sposób zacząłem przygodę z redakcją.

Długo współpracowałeś z "Magazynem Amiga"?

Nie pamiętam dokładnie, ale nie dłużej niż rok. Napisałem ileś tam artykułów o zasadach kompozycji różnych stylów muzycznych, o samplowaniu itd. a potem temat trackerów naturalnie się wyczerpał. Namawiano mnie, żebym pisał o czymś innym, ale ja nie czułem się w roli redaktora - te artykuły to była pochodna moich zainteresowań muzycznych a nie cel sam w sobie.

Docierały do Ciebie jakieś głosy oceniające Twoją twórczość literacką w "Magazynie Amiga"?

Tak - pochlebne i krytyczne, jak to w przypadku każdej twórczości bywa. Wtedy byłem jeszcze za młody i za głupi, żeby odnosić się do krytyki z dystansem i za wszelką cenę starałem się z nią polemizować, bo wydawało mi się, że to atak, a ja się mam bronić. Otóż jeden gość z tzw. sceny, z którym nie bardzo się lubiliśmy (konkurencja), zarzucił mi, że wyłudzam kasę z redakcji (!), bo na trzy strony artykułu przypada jedna strona wydrukowanego listingu z trackera. Musiałem jakoś ilustrować swoje wywody, listing musiał więc być. Wtedy nie dołączało się płyt CD do numeru tak, jak ma to miejsce dziś. Gość się strasznie zżymał, że te listingi zajmują miejsce itd. Ja dostałem szału i mu odpisałem i tak zaczęła się niezbyt miła wymiana polemik w "Magazynie Amiga". Potem ja napisałem coś o MIDI z czym nie zgodził się ktoś inny. To był mój wielki błąd, bo wskazałem, że do obsługi MIDI to w zasadzie dedykowany jest Atari ST, a to było wsadzenie kija w mrowisko. W końcu zareagowała redakcja ucinając jakoś te spory i łagodząc sytuację. Takim byłem awanturniczym redaktorkiem! Ale przeważająca część opinii na temat moich artykułów była pozytywna i współpraca z "Magazynem Amiga" dawała mi wiele satysfakcji.

Nie pytam o konkretne kwoty, ale czy w "Magazynie Amiga" płacili dobrze?

Dla mnie dobrze. Ja wtedy potrzebowałem kasy na fajki i browar - nie miałem wielkich wymagań. Ważne że zarabiałem swoje i nie musiałem prosić rodziców. To liczyło się najbardziej.

Prywatnie jakim człowiekiem był Marek Pampuch?

Dla mnie był świetnym, miłym człowiekiem, pełnym radości i zapału do tego co robił.

Opowiedz o swojej technice komponowania muzyki. Najpierw rodził Ci się pomysł w głowie, siadałeś przed Amigą, włączałeś Protrackera i..? No właśnie, jak to wyglądało dalej?

Nie, w głowie samo się nic nigdy nie zrodziło. Jest na to zbyt pusta. Z reguły słyszałem jakieś demo, w którym były jakieś powalające sample. Potem specjalnym programikiem wyrzynałem z tego dema muzykę i okazywało się że był to moduł (MOD) trackera. Sample zgrywałem do swojej kolekcji i potem bawiłem się nimi "plumkając" w klawiaturę i czasem z tego ułożył się jakiś nowy motyw. Dopiero wtedy jakieś trybiki przeskakiwały mi w głowie i zaczynało się obrabianie tego wymyślonego fragmentu.

Czy poza wydaniem kasety z muzyką oraz wizycie w TV Krater miałeś jakieś inne incydenty z show biznesem?

I show i biznes uprawiam do dzisiaj - biznes od poniedziałku do piątku, a show daję na imprezach w soboty :). Nie, nic co by można uznać za poważne przedsięwzięcia. Raz na studiach, w jakiś dziwnych okolicznościach trafiłem do radia RAK w Krakowie i dla nich skomponowałem jingle do ramówki. Były fajne, ale nigdy ich nie wykorzystali, bo zaraz potem zmienił się szef odpowiedzialny za oprawę dźwiękową i zaczął wdrażać swoje koncepcje.

Miałeś w Amidze 500 twardy dysk?

Co ty? To tak jakbyś zapytał czy miałem Rolls Royce'a. Wtedy to było ponad możliwości przeciętnego leszcza. Za to miałem kilkaset dyskietek 3,5" i 5,25". Czasem były zabrudzone i "nie czytało". Brałem wtedy płyn do naczyń Ludwik, wodę i watkę i myłem nośnik, a potem suszyłem go suszarką. W ramach postępu edukacyjnego wprowadzono nam w 3 klasie liceum informatykę. Nauczyciel był strasznie przejęty swoim zadaniem i uznawał się za guru tematu. Kiedyś na lekcji nie mógł wgrać jakiegoś programu z dyskietki, więc ja ją wziąłem i stwierdziłem że ją naprawię. Przyniosłem mydło i wodę z kibla i zacząłem po bożemu czyścić dysk. Gość wpadł w szał, zrobił się czerwony i kazał mi iść do dyrektora, bo stwierdził, że niszczę drogocenny sprzęt - nie dość że dyskietkę, to sabotaż spowoduje z pewnością uszkodzenie głowicy w stacji dysków, na którą szkoła wydała ostatnie swoje pieniądze. Byłem wtedy dość bezczelny i spokojnie powiedziałem facetowi, że się nie zna, podmuchałem na dysk, osuszyłem ten fragment, który był wcześniej zatłuszczony paluchami i wsadziłem do kompa. Oczywiście poszło! Nie wiem co robiłbym w tych czasach z twardym dyskiem, ale przypuszczam, że gdybym go nie zaparkował poprawnie i talerz by się porysował, pewnie wpadłby mi do głowy pomysł rozebrania badziewia i wyszlifowania go papierem ściernym... Może więc i dobrze, że twardziela nie miałem.

Popełniłeś muzykę do amigowych gier. Opowiedz o tym jak zwerbowano Twoją osobę do tych projektów.

Ktoś (ale nie pamiętam kto) skontaktował mnie z Markiem Hylą - właścicielem Twin Spark Soft. Wydawali właśnie dwie gry - jedną z nich była "Wieża Hanoi" a drugą chyba "Skarabeusz". Pan Marek zlecił mi napisanie do nich muzyki i tak w "Wieży Hanoi" pojawił się utwór, który na kasecie ma tytuł "China Town", a w tej drugie grze "Jazzland". Oba te utwory były pisane na zamówienie.

Jak sądzisz, czy na upartego człowiek w latach dziewięćdziesiątych mógł wyżyć z takiego komponowania muzyki?

Tak jak i dzisiaj - wszystko zależy od układu. Na wszystkim można zarobić, jeśli jest kupujący. Jak wszędzie, tak i w muzyce - trzeba albo być bardzo dobrym, albo - jeśli się chałturzy - to trzeba mieć układ, czyli jakimś cudem znajdować chętnych na badziewie. W latach 90-tych najłatwiej było wozić fajki do Berlina Zachodniego, a stamtąd przywozić gry i czyste dyskietki. Ale gdybym ja miał się z mojej działalności utrzymywać, musiałbym się rozwinąć - podszkolić warsztat, poznawać więcej ludzi i wtedy - kto wie? Może. Na szczęście nie musiałem wtedy za dużo myśleć o kasie.

Czy aktualnie masz jeszcze Amigę?

Nie, opchnąłem ją na giełdzie razem z połową swojego ówczesnego dobytku, żeby móc kupić pierwszego peceta. Za to kolega kupił ostatnio na aukcji internetowej Commodore 64 z magnetofonem, joystick i zestaw gier i urządziliśmy "Commodore party". Muszę się pochwalić, że w końcu o w pół do czwartej nad ranem skończyłem "Moon Partol"!

W pewnym momencie zająłeś się ciekawym projektem - urządzenie szyfrujące dane dla PC. Opowiedz nieco o tym projekcie. Będzie wersja do Amigi?

Na początku tego wieku założyłem firmę hostingową. Kiedy spotykałem się z moimi klientami widziałem, że ich dane są fizycznie w ogóle nie zabezpieczone. Jeśli ktoś wyniósłby z ich biura komputer albo ukradł im laptopa w podróży, utracono by poufne dane warte czasami wielokrotnie więcej niż sama firma. Doskonałym tego przykładem są biura księgowe albo kancelarie adwokackie. Wtedy o szyfrowaniu software'owym w czasie rzeczywistym nie było mowy - komputery były jeszcze za wolne. Wpadłem na pomysł zrobienia szyfratora sprzętowego wpinanego pomiędzy płytę główną a dysk. Jeden z moich klientów polecił mi swojego znajomego, który pracował na Wydziale Elektroniki AGH. Przedstawiłem pomysł, a on razem ze swoimi studentami zrobił prototyp. Układ był idealny - ja miałem za darmo działający szyfrator, a oni temat do pracy naukowej. Szyfrator zgłosiłem nawet do Urzędu Patentowego, ale minęło już z siedem albo osiem lat i dalej cisza. Zgłoszenie przyjęto, ale jest dalej w trakcie rozpatrywania. Doskonały przykład jak działa nasza biurokracja. Projektu dalej nie rozwijałem - potrzeba było sporo pieniędzy na produkcję i dalszy rozwój, a ja nie za bardzo miałem ochotę chodzić i nudzić potencjalnych inwestorów (zresztą nawet ich nie znałem). Podszedłem do sprawy czysto hobbistycznie - ot, jeszcze jedna przygoda. Szyfrator w wersji, w której powstał, obsługiwał protokół ATA - nie wiem jak obsługiwane są dyski na Amidze, ale trzeba by się było sporo napocić nad nową wersją. Mnie się nie chce. Jak się Tobie chce - droga wolna - sprzedam patent za piwo :).

Czym zajmujesz się obecnie?

"Z niejasnych przyczyn zajmuję się niczym" - jak śpiewało Raz Dwa Trzy. Jak się pewnie zorientowałeś w mojej naturze leży angażowanie się w różne zwariowane projekty i nie przesiadywanie w nich za długo. Po prostu cieszę się życiem i smakuję je po trochu. Nie wyobrażam sobie siedzenia w biurze od 8 do 16 przez całe życie - to jakby codziennie jeść tylko kaszę. Miałem dwie firmy i z obiema się pożegnałem - to nie dla mnie. W swoim życiu robiłem sporo rzeczy z których dobrze żyłem, ale teraz przede wszystkim podróżuję. Kilka razy w roku organizuję większą wyprawę w najdziwniejsze miejsca na Ziemi. Czasami jeżdżę z przyjaciółmi, zawsze z żoną a nasze wyprawy możesz oglądnąć na stronie www.DziennikiWypraw.pl. Poza tym niedawno kupiłem trochę ziemi i lasu i zamierzam w końcu zostać tym rolnikiem :). Ileż można macać klawiaturę?

Czy była by możliwość opublikowania twoich artykułów z "Magazynu Amiga" na łamach PPA?

Jak ktoś je znajdzie, to pewnie - sam chętnie się pośmieję.

Odwiedzasz czasami nasz portal? (Szczerze :D)

Nie :). Ale już będę grzeczny i będę odwiedzał.

Jedno z moich ulubionych pytań. W zeszłym tysiącleciu wydałeś kasetę z muzyką. Marzec 2009 - jakiś kolo dzwoni do Ciebie i prosi o wywiad związany z ProTrackerem. Czy poczułeś się jak ofiara nekrofila? Wspominając nasza pierwszą rozmowę pamiętam, że śmiałeś się, więc chyba nie było tak źle?

W pewnym sensie poczułem się jakby mi już trumna z tyłka wystawała :). A tak poważnie, to kiedy się ze mną skontaktowałeś, doznałem trochę mistycznego przeżycia. Nikt o tej kasecie nie wiedział, ja sam dawno zapomniałem. Nagle ty zadzwoniłeś - człowiek, którego w ogóle nie znałem. Wtedy poczułem, że wszystko co się w życiu robi zostawia jakiś ślad. Nawet kiedy myślisz, że to co robisz nic nie znaczy, może się okazać, że za kolejne 15 lat twój ślad przetnie się ze śladem innego człowieka - tak jak w tym wypadku. Może się okazać że tym co robisz teraz, determinujesz niejako przyszłość innych osób, których obecnie nie znasz. Dzięki Tobie przeżyłem oświecenie i stałem się innym człowiekiem - może wstąpię do klasztoru?

Chciałbyś coś powiedzieć na zakończenie?

Pozdrawiam Józka, Heńka, szwagra i ciocię z Gdyni!

Album Pawła Zgrzebnickiego "World of Imagination" możecie pobrać z naszego portalu. Autor wyraził zgodę na udostępnienie materiału w formacie MP3 (archiwum ZIP, 41 MB).

komentarzy: 5ostatni: 08.05.2009 09:16
Na stronie www.PPA.pl, podobnie jak na wielu innych stronach internetowych, wykorzystywane są tzw. cookies (ciasteczka). Służą ona m.in. do tego, aby zalogować się na swoje konto, czy brać udział w ankietach. Ze względu na nowe regulacje prawne jesteśmy zobowiązani do poinformowania Cię o tym w wyraźniejszy niż dotychczas sposób. Dalsze korzystanie z naszej strony bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej będzie oznaczać, że zgadzasz się na ich wykorzystywanie.
OK, rozumiem