Kurcze, ja naprawdę kocham tamte czasy właśnie za ten folklor: TAKIE firmy, degeneruchów na giełdach komputerowych, do których się potem chadzało do domów, spontaniczne, niekończące się spotkania pod boksem Jurka w gdańskiej hali "Olivia", wyprawy z twardym dyskiem do posiadacza jedynej w mieście nagrywarki CD (wtedy nagranie płyty to prawie misterium było)...
A teraz... wchodzisz do dilera Maka, a tam sterylna atmosfera sali operacyjnej, oślepiająca iluminacja, a za ladą ex-amigowcy w krawatach. Wszystko takie śliczne, wygładzone, obłe do zrzygu. Obrzydlistwo. :(