a owszem!

w ramach cotygodniowej rozrywki weekendowej zamieszczam felieton "Z pamiętnika młodej le... /młodego użytkownika linugza, czyli dlaczego linugz NIE". Miałem zakładać nowy wątek, ale widzę, że w tym dziale ruch, że ho-ho!

tekst jest, poza związkiem z linugzem, poniekąd powiązany z Amigą, bo dotyczy osoby zamieszanej w PPA, której personalia zostały utajone.
-----------------------------------
Wczorajszego wieczora nadziałem się na post, w którym jeden ze znajomych (takich bardziej niż z zaproszenia na fejzboku) opisuje wrażenia z pierwszych chwil w swoim nowym środowisku RPi, na które przesiadł się celem zbierania na węgiel. Pośród listy plusów znalazł się i wyraz żalu - bo oto na Ubuntu nie ma emulatora Atari 800 XE.
Chwila... Jak to nie ma? Na najpopularniejszym distro, tak podstawowego narzędzia, jak emulator Atari?

To byłoby jeszcze zrozumiałe w epoce Red Hata, ale dziś?
Dla rozwiania swoich wątpliwości wklepałem w googlach: atari emulator 800 xe linux. I już jeden z pierwszych linków kierował na forum
https://forums.atariage.com/topic/298486-best-atari-8-bit-emulator-for-linux/, gdzie jeden z pierwszych komentarzy kierował z kolei na githuba atari800, a z jednego z następnych można było wnioskować, że emuluje to i 800 XL, i XE. Po bliższym zbadaniu projektu na githubie dowiedziałem się, że na liście releasów mamy nie tylko pakiety debiana, ale i osobną wersję dla Raspberry Pi.
zacierając zatem ręce, wróciłem do wejściowego posta, z zamiarem wykazania się swoim obszernym linugzowym doświadczeniem: "lol, co Ty p******isz, człowieku, jak to nie ma emulatora!".
Ale chwila... O ile do rasowego linugziarza mi daleko, to wnioski płynące z niejednokrotnych prób ujarzmienia pingwina - począwszy od wspomnianego już Red Hata, Mandrake, PLD, poprzez router SDI na Freesco (jedyne, w czym linugz faktycznie wykazał się użytecznością; pewnie dlatego, że jego zadaniem było tylko stać w szafie i działać), Linspire (come on baby, run Linspire

), Knoppixa, Mint, a na Ubuntu skończywszy (po drodze przez kolejne 20 lat czytając, że ten rok jak nic będzie Rokiem Linuxa) - są jednoznaczne: user-friendly to on jest tylko na obrazku. (Linuxowych fanatyków oraz masochistów lubujących się w buszowaniu po pajęczynach zależności celem kompilacji źródeł nie liczę - im i tak do szczęścia wystarczy konsola).
By nie wyjść na osobę nieobeznaną z tematem, bezpieczniej było więc upewnić się, czy aby na pewno wystarczy download, instalacja i pyk - działa.
A jako że człowiek z każdym rokiem spędzonym w internetach głupieje i się rozleniwia - podczas gdy dawniej za cały instruktarz do misji "Linux" służyć mogła co najwyżej gazetka dołączona do CD, a jako quest bonusowy dostawaliśmy nieraz przywracanie windzianego MBR-a - dzisiaj otworzyłem sobie jutuby i filmik, na którym jakiś Rajesh przedstawia krok po kroku proces stawiania Ubuntu na VirtualBoxie. Pozostało więc tylko przetrzeć z kurzu zainstalowany parę lat temu VBox, ściągnąć ubuntu-22.04.1-desktop-amd64.iso - i jedziemy z koksem!
Najbliższe 20 minut upłynąć miało na oglądaniu filmiku, bym nie przeoczył jakiegoś istotnego szczegółu (moją wątpliwość wzbudził zalecany rozmiar dysku - 10 GB? Nie za mało?

No ale ok, skoro Rajesh mówi, że 10...). Po pięciu minutach słuchania objaśnień do screena wyboru języka stwierdziłem jednak, że można cały proces nieco przyspieszyć, i tylko dla pewności po kawałku przewinąłem filmik do chwili rebootu. Rozpoczęła się instalacja.
Po -nastu/dziesięciu minutach pasek dobiegł do końca - i... Tadaaaa! Pierwszy Error.

Zamknąłem errorowe okienko, po czym instalator stwierdził jednak, że Installation Complete i że można ze spokojem zrestartować maszynę i cieszyć się pięknym Ubuntem. No to restartujemy.
piękne Ubuntu przywitało mnie chwilę po tym komunikatem: "bla bla bla... ---[ end Kernel panic - not syncing: VFS: Unable to mount root fs on unknown block(0,0) ]---"
Witamy w linugzach!
po kolejnym nurkowaniu w stosach porad z gatunku stackoverflow, zbootowaniu linugza z live cd oraz wykonaniu listy magicznych zaklęć rozpoczynających się od "sudo" - a także, najwyraźniej wymaganym (co uwadze Rajesha już umknęło), zaktualizowaniu VBoxa oraz dwukrotnym zwiększeniu rozmiaru dysku (bo jednak wbrew zapewnieniom Rajesha, pole "Rozmiar aktualny: 9,13 GB" dawało do myślenia) - linugz ruszył!
zacierając zatem ręce... odpaliłem Firefoxa. Klik-klik, download atari800_5.0.0_rpi.deb. Zainstalowane Ubuntu ruszało się nieco żwawiej niż odpalone z VM Live CD, jednak - z przyczyn wiadomych tylko rasowym linugziarzom - zdarzały mu się najzwyklejsze zwisy, kiedy poza ruchem kursora przestawał reagować na cokolwiek. I tak też zakończyła się pierwsza sesja, chwilę po otwarciu ściągniętego pakietu (domyślnie w czymś typu eksplorator/archiwizer, zamiast instalacji - co dla mnie pozostaje niezrozumiałe).
linugzowy czarodziej w tym momencie robi alt+F-ileś-tam, loguje się do konsoli i dochodzi, co to się stanęło. Jako że był już zaawansowany środek nocy, perspektywa dodatkowych n godzin wertowania internetów średnio napełniała mnie radością - wykonałem więc barbarzyński reset.
jak miało się okazać - wertowanie internetów jednak było mi pisane, a kolejnej linugzowej sesji miało nie być. Zamiast niej miał być boot z cd, pico /etc/default/grub, GRUB_DISABLE_OS_PROBER=false, ctrl+x, yes, enter, reboot, dupa, "bla bla bla... Failed to send host log message", zmiana ustawień VBoxa - bo znów któryś szpec z plemienia stackoverflow stwierdził, że jemu po przełączeniu z VMSVGA na VBoxSVGA zabanglało - później znów dupa, stwierdzenie "p******ę, nie robię", kilka bootów z CD (wiadomo - linugz się obrazi i nie reaguje), dowiadywanie się, że - wbrew kolejnej radzie kolejnego szpeca dla rozwiązania kolejnego problemu - apt-get nie słyszał o czymś takim jak "gdebi" i dochodzenie, czemu po "sudo chroot /mnt", gdy od celu dzieli cię już tylko "wget https://...", z kolei obrażają się internety.
Niekoniecznie w przedstawionej kolejności.
Odzwyczajonemu od shella, gdzieś około godziny 4 dopiero zaiskrzyło mi, żeby atari800 ściągnąć do /tmp. No nareszcie...
Ostatecznie emulator i tak nie chciał się uruchomić - z braku libSDL - ale w tym miejscu można było już z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że program przewidziany dla użytkowników Raspberry Pi takich atrakcji nie obejmuje. I tym sposobem, po pięciu godzinach zmagań, zacierając ręce, pewny siebie mogłem wysłać: "lol, co Ty pieprzysz, jak to nie ma emulatora na Ubuntu!".
Co rzekłszy, udaję się na konsumpcję jajecznicy z sześciu jaj doprawionej trzema czyli.
-----------------------------------
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Ostatnia aktualizacja: 16.10.2022 19:01:06 przez snajper