Ja to miałem taką schizofreniczną sinusoidę od zachwytu, poprzez wyklinanie po powtórny zachwyt. A potem się mi wyrównało na poziomie zadowolenia z komfortu pracy. Teraz znów mam fazę zachwycania się (jako, że Ami jest tylko hobby, na które - Bogu dziękować mam trochę czasu i kasy - tego drugiego mniej).
Dwie pierwsze Amigi - A500 i A2000 przywiozłem ze Szczecina (kawał drogi do mojej wsi). Jakoś na przełomie 1990/91.
Wcześniej znałem Ami tylko z artykułów w "Bajtku" i jakichś innych pism.
Początkowe dwa tygodnie to był dziki zachwyt. Autentycznie dziki

Nigdy wcześniej, ani już później nie byłem tak zakręcony pozytywnie jakimkolwiek komputerem. Nawet pierwsze Spectrum, C64 i Atari 800XL tak mnie nie podjarały. Choć prawda - w Atari wsiąkłem tak, że zapominałem o spaniu, jedzeniu i w ogóle o świecie całym

Się wkleiłem w książkę "Atari Basic", nie pomnę już autora, ale to polskie dzieło było, no i tłukłem w klawisze tak, że palce puchły.
Ale Amiga... Jejka jej... Okienkowy system, mysz, stacja dysków wbudowana, ta obłędna ilość kolorów, ten niesamowite możliwości dźwiękowe Pauli...

Jak się dorwałem do DPainta, do jakiegoś trackera i sporej bazy sampli, jak się dorwalem do Sculpta i Videoscape, Disney Studio, Fantavision... Jak się dorwałem, tak i wsiąkłem. Dwa tygodnie nie spałem, nie jadłem, żyłem Amigą, piwem, fistaszkami i papierosami. A! No i gry (wówczas jeszcze mnie kręciły). North&South, Golden Axe. Szaleństwo, proszę ja Państwa.
A potem trzeba było otrzeźwieć i zagonić Amigę do pracy, do tworzenia "telegazety" i czołówek, przerywników et cetera do programów naszej Telewizji Kablowej Kwidzyn.
I tu się zrobiło kaszaniarsko, niestety. Bo "poważny" soft, bo "poważny" hardware - to było tak koszmarnie trudne do zdobycia, że ała. I nawet nie chodziło o kasę. W tych czasach radosnego, rodzącego się kapitalizmu kasy było po uszy, spadała jako manna z Nieba. Ale mimo dysponowania solidnymi zasobami gotówki miałem koszmarne problemy z takimi rzeczami jak twardy dysk, genlock, karty z szybszymi procesorami i pamięcią. Soft to się jeszcze najspokojniej zdobywało. Ustawa o prawach autorskich była rzeczą wielce mglistą, zatem w takim jednym miłym sklepiku w centrum Gdańska za śmieszne grosze dostawałem całe pudła dyskietek z oprogramowaniem (wówczas to zupełnie legalne było, przez chwilę).
Pierwszą telegazetę robiłem programem Video Generic Master. Ubogie to było, ot po prostu - dawało się rozmaicie "scrollować" wklepany tekst, zmieniać tempo tegoż scrollingu, kolory tła i czcionek. Z czcionkami też był cyrk, bo te nasze polskie znaki diakrytyczne... Nie zliczę, ile nocy spędziłem nad pracowitym dorabianiem ogonków za pomocą systemowego FEDa (Workbench 1.3).
Potem dorwałem program "poważniejszy" - TV Show. Oooo! To już był pełen wypas, takiej radochy to mi nawet później Scala nie dała

Można było tworzyć strony telegazety w DPaincie, można było wybierać, przebierać w bogactwie efektów przejść między stronami. Cudeńko!
Ciężko było, chwilami cholernie ciężko. Ale z czasem sprzęt obrastał w dodatki, w twarde dyski, rozszerzenia pamięci, genlocki jakieś.
Tak czy owak - był moment, w którym obrzucałem ciężkimi klątwami Amigę i firmę Commodore.
Prawda - znajomi blaszankowcy, którzy męczyli się na Windows 3.1 i kartach (hehehehe!) graficznych Hercules zazdrościli mi tych kolorków, tego dźwięku, tej przyjazności systemu.
Tyle tylko, że oni za 1/4 tej kasy, którą ja wydawałem, bez żadnych problemów, w każdym sklepiku z komputerowym złomem kupowali twarde dyski, szybsze procesory, skanery.
Ale się sytuacja normowała. Pojawiało się coraz więcej dodatków do Ami, szło to wszystko coraz lepiej. A gdy pokazały się pierwsze A4000 i A1200 - rozkosz, pełnia szczęścia i w ogóle. No i do tego elsatowskie digitizery, genlocki. Wersja LightWave, która nie wymagała ani "tostera", ani programiku LightRave pozwalającego odpalać LW na "zwykłych" Amigach. No i Scala, no i ImageFX, Art Departament Pro, Broadcast Titler, Monument Designer, MainActor, DPaint i Brillance już w pełni legalne. Pracowało się pięknie, wygodnie, komfortowo wręcz.
Potem, niestety, znów zjazd. Pecet dorósł do genlocka, dorobił się swojej wersji Scali, na tanim kompie z Celeronem 300 można było przy pomocy LW 3D Studio cudeńkować. Corel, Photoshop, potem możliwość montażu nieliniowego (SpeedRazor). No i trzeba było Amigę do lamusa odstawić, z bólem serca.
No tak, z bólem serca - bo tu już nawet nie o sentyment i amigowskie zacietrzewienie, walkę z "blaszankowcami" chodziło. Ale żal było (i jest) tego czasu spędzonego nad rozgryzaniem systemu, spolszczaniem fontów, pisaniem własnych sterowników i w ogóle tego wszystkiego, co się wiązało z profesjonalną (a w każdym razie zawodową/zarobkową) pracą na Amigach.
Sprzedawaliśmy wszystko, autentycznie łzy w oczach miałem oddając w obce ręce te wszystkie miksery, genlocki, rozbebeszone Amigi. Rozbebeszone, bo zazwyczaj osobno szły do sprzedaży karty turbo.
Tak czy owak jednego Blizzarda 1260 sobie zachowałem, do dziś mi wiernie i dzielnie służy, nigdy mnie nie zawiódł. Znaczy - leży w pudełku. Bo ten, na którym pracuję obecnie został kupiony znacznie później, już w czasach gdy po firmie phase5 zostało jeno dobre wspomnienie.
Bardzo żałuję dwóch rzeczy. Po pierwsze - tego, że nazbyt ostrożny byłem, trochę się bałem sytuacji na amgowskim rynku i zbyt mało inwestowałem w takie zabawki jak np. karty GFX, w wynalazki typu DraCo. (Bo tego, że nie kupiłem Casablanki nie żałuję, na jakimś szkoleniu miałem okazję popróbować montażu na Casabalace - no niestety, muliło się to strasznie, do domowych zabaw sprzęt idealny, ale do nawet małej stacji telewizyjnej już niekoniecznie). Po drugie - że nie dorobiłem się Amigi 3000. Dwa podejścia do zakupu robiłem, ale sprzedawcy coś nawalali, zwlekali, kazali czekać. Zniecierpliwiłem się i odpuściłem sobie. Żałuję, bo A3000, którą miałem okazję pobawić się w studio TVP 3 Gdańsk była Najbardziej Wypasioną Amigą Klasyczną, jaką na oczy własne widziałem.
Ale tam... Było, minęło. "Splątało się, zmierzchło" - że Gałczyńskiego zacytuję. Jeszcze sobie kupię A3000 i A4000 z kartami Cyberstorm

.
Z szacunkiem
Des