[#14]
Re: [problem] z przejściem Skaut Kwatermaster
@mailman,
post #13
Znalazłem solucję. Nie wiem jednak kto jest autorem (dokument nie był podpisany). Mam nadzieję, że ta osoba się nie obrazi.
Z tartaku zabrałem siekierę. Poszedłem na plac apelowy i uderzyłem nią w słup. Coś mi spadło na głowę i zemdlałem. Jak się ocknąłem, zabrałem sznurek, talię kart i patelnię. Przechodząc przez bramę obozu, znalazłem lupę. Jakaś gapa zgubił, lecz cóż jak to mówi przysłowie "znalezione nie kradzione". Następnie poszedł do sołtysa. Coś tam smędził o wojnie, lecz mnie bardziej interesował śrubokręt leżący za jego plecami. Poszedłem do sklepu. Dziwne, nikogo nie było, więc gwizdnąłem kilka rzeczy: farbę, butelkę i ser. Do maszyny liczącej pieniądze wsadziłem talię kart. Ku mojemu zdziwieniu wypadła z niej karta pływacka. Poszedłem do kościoła. Moje zainteresowanie skupiło się na dziwnej kamiennej tablicy. Hmm... To chyba alfabet Morse'a? Zwiedzając dalej znalazłem drugą identyczną tablicę z inskrypcjami której natychmiast się zapoznałem. No! Coś już miałem, więc zacząłem coś robić. Przed PGRem był kranik. Nalałem z niego wody do butelki oraz zabrałem ze starej "zipy" śrubokręt krzyżowy. Wewnątrz moje zainteresowanie wzbudził plakat, lecz na razie nie był on mi zbytnio potrzebny. Poszedłem przed bramę jednostki wojskowej. Przemalowałem trochę ścianę i wszedłem do środka. I tu ujrzałem Wanię - żywy okaz ginącego gatunku - ruski samobójca. Wojak się lekko burzył: czymś chciał we mnie "machniom" (do dziś nie wiem co to znaczy). Zabrałem radiostację, odpady radioaktywne oraz karabin. Z braku zajęcia pobawiłem się trochę kartką, lecz nic mi sensownego nie wychodziło, gdyż papier był z lekka za słaby. I tu wpadłem na pomysł. W magazynie był plakat z papieru kredowego. Tak tego mi było trzeba. Miałem już jakieś narzędzie, lecz nijak nie było gdzie go użyć. Poszedłem pod kościół. Święci czynią cudą. Złączyłem ze sobą ser i odpady i otrzymałem ser radioaktywny. Znów brak pomysłów. Zacząłem zwiedzać. Znalazłem ogród. Zabrałem stamtąd łopatę i płachtę. Od stracha na wróble dowiedziałem się bardzo interesujących rzeczy. Przed zamkiem leżała oliwiarka, lecz wysoki murek przeszkadzał mi w wzięciu jej. Są i na to sposoby. Postawiłem na niego import z Czarnobyla i jak nie gruchnąłem w niego młotkiem. Oliwiarka była moja. Z zamku zabrałem także rapier, magiczną księgę i koło ratunkowe. Poszedłem na przystań. Śmierdziało rybami. Rybak, siędzacy na pomoście wyglądał na takiego co pierwszy raz ryby łowił, więc postanowiłem sobie z niego zażartować. Powiedziałem mu, że znalazłem jego kartę pływacką. Oburzył się i na mnie nakrzyczał. O tego już za wiele! Dostał kopniaka i gdybym mu koła ratunkowego nie rzucił to by się z pewnością biedak utopił. Bogatszy w wiaderko i wędkę poszedłem do tartaku. Wrzuciłem karabin do machiny. Przełączyłem wajchę i patrzę...flet. No, no jeszcze mi tylko nut potrzeba. Wróciłem do magazynu. Naoliwiłem trochę stare skrzynie i dzięki temu zabrałem następną butelkę. U sołtysa w domu było dziwne urządzenie. Postanowiłem wlać zawartość niebieskiej butelki do tego czegoś. Tak jak przypuszczałem. Sołtys miał własną wytwórnię. Otrzymany napój okazał się świetną łapówką. Od pijaczka w sklepie otrzymałem pióropusz. Po tym wszystkim coś mnie zaczęło w pęcherzu cisnąć więc skoczyłem do latryny. Otworzyłem ją rapierem i zabrałem nuty. Pobiegłem do lasu. W płachtę zabrałem gniazdo os i zacząłem grać na flecie. Wyszła myszka. Nakarmiłem ją serkiem i zmutowało ją. Powstały kret za nic nie chciał wyjść ze swej nory. Hmm... Potrzebuję robaków. Trzeba było je tylko wykopać z ziemi, lecz moja łopata była zbyt dużą. Trzeba było ją skrócić. Odwiedziłem Wanię i za pomocą wędki ukróciłem jego żywot. Zabrałem również hełm oraz maskę gazową. Poszedłem do sołtysa. Nastraszyłem go osami i dałem hełm. Trochę mu ulżyło, lecz po chwili zemdlał, gdyż poczuł odcisk łamanej łopaty na głowie. Jak upadał zauważyłem tabliczkę. Chciałem odkręcić ją krzyżakiem, lecz ten pękł i musiałem użyć zwykłego śrubokręta. Poszedłem ponownie do lasu i łopatką szukałem robaków, lecz zamiast tego znalazłem tam tylko jagody. Zaraz, zaraz. Jakiś czas temu przyjechał w okolicę kucharz. Może jeszcze gdzieś tu jest? Okazało się, że już miał wyjeżdżać, lecz zgodził się ugotować mi coś. Dałem mu jagody. Zrobił mi jakiś kompot. Ze względu na jego wiek zabrałem napój wraz z palnikiem leżącym nieopodal. Poszedłem na przystanek autobusowy. Śmietnik wyglądał dziwnie podejrzanie. Napój pomógł wskoczyć mi do środka. Zabrałem stamtąd żarówkę i pobiegłem do tartaku. Zapaliłem światło i zabrałem tokarkę. Strach mówił coś o duchach. Może by tak to sprawdzić? Poszedłem do grobowca. Przeczytałem wersy magicznej księgi. Ku mojemu zdziwieniu ukazał się duch. Walnąłem go patelnią, aż mu szczęka wypadła. Poszedłem przed bramę cmentarza. Zamknąłem ją i pozwoliłem zadziałać szczęce. Odgryzła dla mnie pręt. Postanowiłem jeszcze raz odwiedzić ducha, lecz jego tam już nie było. Znalazłem tylko obluzowaną szafeczkę. Trochę nią pohuśtałem i wypadła z niej śrubka. Oj po tych przeżyciach z duchami coś mnie strasznie w brzuchu wierciło. Zamknąłem się w latrynie. Nic z siebie wydusić nie mogłem więc postanowiłem użyć radiostacji. Po krótkiej rozmowie z przełożonym za pomocą sznurka wyciągnąłem z klozeta buta. Trochę na mnie za duży, ale do kopania dobry. Jak nie przyrżnąłem w automat do napoi, aż puszka Polocysty wyskoczyła. Napiłem się tego napoju i poczułem taką lekkość, że byłem zdolny umocować styl od łopaty na lufie czołgowej. Pobiegłem przed bramę obozu i zacząłem grzebać w ziemi. Wyciągnąłem robala. Musiałem wziąć samicę gdyż samca, rybak na ryby wyciągnął, ale to nic robak jak robak. Teraz bez problemów mogłem zabrać kreta. Przed grobowcem za pomocą jego skóry i wiadra zrobiłem bęben. Poszedłem do lasu. Przymocowałem przy pomocy śrubki tabliczkę do drzewa, założyłem pióropusz i zacząłem grać. Jak coś nie rąbnie! Z drzewa został tylko kawałek drewna. W czołgu pogrzebałem trochę śrubokrętem krzyżakowym i wrzuciłem tam tokarkę. Nagle jak grom z jasnego nieba spadł....konik szachowy, ten o którym mówił mój przełożony druh Czapla. Poszedłem do miasta. Tam wbiłem przy pomocy skrzynki na listy konika szachowego do butelki. Wyglądało to jak prawdziwy pistolet. Postanowiłem się trochę wzbogacić. Założyłem maskę gazową i nastraszyłem bileterkę. Pieniądze dałem barmanowi, lecz ten nie chciał mi sprzedać browca. Dał mi tylko pustą butelkę. Nalałem do niej wody święconej i poddałem destylacji w domu sołtysa. Drugi pijaczyna skusił się na nią i dał mi łuk. Przed namiotem indiańskim sposobem rozpaliłem ogień. Podpaliłem palnik i odspawałem klapę czołgową. Jeszcze tylko odbiłem ją prętem i Luiza była już wolna. Póżniej poszliśmy nad przystań. Było bardzo romantycznie. Nagle przyszedł Józek i mówił, że przywieżli druha Czaplę.