[#48]
Re: Ojciec Lemmingów czyli PiStorm vs 68060
@mailman,
post #46
Tak, zgadzam się - elektryk nie jest (jak na dzisiaj) samochodem na długie trasy. To jest samochód na co dzień, dojazd do pracy, zakupy, dzieci, siłownia.... W promieniu powiedzmy 100 km, czyli duże miasto plus strefa podmiejska.
Mam kolegę, który mieszka w pewnej odległości (20 km?) od Krakowa, ma Nissana Leaf którego używa na co dzień. Bardzo sobie chwali. Zresztą też amiguje, ma chyba konto na ppa, to może się wypowie. Jeśli czyta :)
Największe moje zastrzeżenie do elektryków w dzisiejszej formie? Cena. Bo na samochód o takich ograniczeniach (chociaż większość z nas wyjeżdża na dłuższe trasy nie więcej niż 3-4 razy w roku... bo takie 70 km miedzy Krakowem a SACPem, to spokojnie opędzę elektrykiem ;) ) powinien być trochę tańszy.
Drugie zastrzeżenie jest związane z pierwszym i postulowaną rolą samochodu miejskiego. Czy samochód miejski musi być wielki, z napędem na 4 koła, olbrzymim bagażnikiem, opancerzony SUV posturą przypominający czołg? Nie. Samochód miejski elektryczny (a dzisiaj miejski benzynowy):
- na co dzień wozi 1-2 osoby, gdy dowozimy dzieci gdziekolwiek, to osób może być ciut więcej, ale są to osoby małe (dzieci). Mały samochód łatwiej zaparkować w mieście. Więc taki miejski elektryk mógłby być mniejszy.
- w mieście nie rozwijamy prędkości rzędu 140 - 200 km/h, a 90 - 100 km max, stąd konstrukcja może być lżejsza, obliczona na mniejsze prędkości. Może mieć sens zastąpienie większości metalu kompozytem. Więc taki elektryk powinien być znacznie lżejszy
- skoro jest mniejszy, lżejszy i optymalizowany na mniejsze prędkości, to mógłby mieć znacznie mniejszą baterię. Która jest głównym źródłem dużej masy elektryka, więc ułatwiłoby to jego odchudzenie. Co więcej, mniejsza bateria się krócej ładuje
- skoro wszystko jest mniejsze, a zwłaszcza zasobożerna bateria, to samochód mógłby być znacznie tańszy
I to jest moja krytyka i jednocześnie pochwała samochodu elektrycznego. Widzę ich głęboki sens, jestem wielkim entuzjastą, mam jednak nadzieję na ich ewolucję w kierunkach które opisałem powyżej.
A co gdy potrzebujemy jechać dalej? Jeśli musimy jeździć często, to kupujemy samochód "dalekobieżny" (benzyna, LPG, wodór, jakieś biopaliwa?), jeśli incydentalnie, to chyba wypożyczalnie samochodów.
Lata temu byłem na stypendium w Danii, konkretnie w Kopenhadze. Spore miasto, dużo ludzi mieszka pod miastem. Jednocześnie spore ograniczenia w kupnie samochodów: ceny nowych absurdalnie wysokie (widziałem Daewoo Matiz w salonie za około 100 000 zł!!!! ... w okolicach 2003-2006), przy zarejestrowaniu samochodu z tańszych miejsc np. Niemcy, Polska obowiązkowy podatek praktycznie wyrównujący różnice cenowe. Więc mało ludzi ma samochody, większość jeździ na rowerach. Na dalsze dystanse - kolej. Mój szef w Instytucie, 70 letni gość, codziennie z mieszkania w centrum Kopenhagi dojeżdżał rowerem do stacji kolejowej, zostawiał rower pod stacją, jechał 15 km gdzie był Instytut, wsiadał na drugi rower (miał dwa :) ) czekający pod stacją docelową, i pedałował 3 km do miejsca pracy. Wieczorem w odwrotnej kolejności. Dla bezrowerowców Uniwersytet utrzymywał do wszystkich swoich podmiejskich placówek darmowe autobusy, które trzy razy dziennie wahadłowo kursowały (rano, południe, popołudnie). Oczywiście nie było zakazu jeździć własnym samochodem. Ale mało kto chciał, bo to było drogie i mało racjonalne.
Sam zaś Instytut posiada flotę samochodów różnych wielkości, które każdy pracownik może na 2 tygodnie w roku za półdarmo wypożyczyć i pojechać na wakacje.
Wszyscy znani mi Duńczycy są wysocy, zdrowi, szczupli (brzuchacze raczej rzadko spotykani), wysoka długość życia.... czy to jest taki zły system?