Googluj, stary, googluj... to nie boli... a na naukę nigdy nie jest za późno...a co do 30 mln kolaborantów to jesteś w błędzie... w najlepszym okresie było ok. 3 mln członków PZPR AFAIR... byli też ludzie którzy się nie sprzedawali za talon na samochód czy możliwości awansu... a o np. ruchu Wolność i Pokój czy Solidarność Walcząca słyszałeś ?
No cóż... Mogłbym okazać się zwyczajnie świnią, i napisać coś w stylu "..., to nie boli", nie zrobię tego - z powodów, o których za chwilę. Za to pogratuluję umiejętności szybkiego, oh, pardon - pospiesznego wyciągania wniosków... tyle że całkowicie błędnych... Inna sprawa, że Cię zwyczajnie podpuściłem... a raczej... dostałeś tylko tyle przesłanek, że po prostu musiałeś popełnić błąd :) I ten pytajnik, co go w gruncie rzeczy wstawiłem ze względów, powiedzmy, estetycznych... Dlatego moje jestestwo znajduje się pod pełną kontrolą, i żadnych osobistych wycieczek nie będzie.
Otóż tak - Ty piszesz o 3 milionach (tak, w porywach - tu się zgodzę) członków PZPR, a ja miałem na myśli 30 (z hakiem) milionów obywateli RP, PRL (czy jak ten nieszczęsny - bo zamieszkany przez najdurniejszy chyba naród świata - kawałek Europy będziemy nazywać czy numerować... ), którzy na tym kawałku Europy pracowali, uczyli się, czy też stali w kolejkach... I chyba zgodzisz się, że podstawowym zajęciem zdecydowanej większości z owych 30 (z hakiem) milionów nie było spiskowanie przeciwko ustrojowi... A skoro nie spiskowali... To się nazywa skrót myślowy - jakże bliski wielu lustratorom...
Piszesz o "się nie sprzedawaniu za talon na samochód czy możliwości awansu" - wybacz, ale to żaden argument. Jeżeli możliwości takowe były, a ktoś z jakichś powodów nie chciał z nich korzystać - sorki, pretensje proszę kierować do siebie. Zresztą zauważ, że jakakolwiek kariera ZAWSZE wiąże się z pewnymi, nazwijmy to, transakcjami - zawsze jest coś kosztem czegoś - po prostu taki mechanizm; i taki czy inny system nie ma tu nic do rzeczy.
Wspomniałeś dwa dziwaczne IMO twory - tak, słyszałem o nich... Żebym tylko słyszał... Z paroma (jak dla mnie to już zbyt dużo) IDIOTAMI (żeby nie było - użyłem tego słowa całkowicie świadomie i z pełnym przekonaniem że jest w tym wypadku właściwe) z WiPu miałem do czynienia. Wiesz, mam taką jakąś charakterologiczną osobliwość - podejrzliwie podchodzę do osób ludzkich, które bez ideolo funkcjonować nie są w stanie. Krótko - nie po drodze mi z nawiedzonymi osobnikami, bez względu na maść.
Forma sowiecki była używana powszechnie przed II wojną światową, a następnie w prasie emigracyjnej oraz publikacjach drugiego obiegu. Spolszczona forma radziecki, która w dawnej Polsce była używana w odniesieniu do rad miejskich, była stosowana w okresie PRL przez oficjalne publikacje, natomiast forma sowiecki była wtedy traktowana jako niepoprawna politycznie. Użycie tej formy sygnalizowało dystans lub wrogość wobec ZSRR i w okresie stalinowskim mogło być przyczyną uwięzienia. Obecnie obie synonimiczne formy są uważane za poprawne.
Ach, dzięki Ci za wykład. Nie to, żeby się czepiał - no skąd, ale... Nie wiem, jak to przyjmiesz ;), ale II wojna światowa skończyła się 60 lat temu...
Jeszcze jeden drobiazg - pojęcie poprawności politycznej jest stosunko świeże, wynalezione za oceanem, i na pewno nie funkcjonowało w czasach PRLu. Zresztą tym to strzeliłeś jak nie przymierzając pierwszy z brzegu polski futbolista - objaśnię na przykładzie: mianowicie gdybym miał skłonności homo, to osobiście wolałbym być nazywany pedałem, a nie gejem. Morał: political correctness do mnie nie przemawia.
No i trzecia sprawa: "sygnalizowało dystans lub wrogość wobec ZSRR". Przepraszam bardzo, ale co chesz zasygnalizować uzywając tej formy, skoro ZSRR też od jakiegoś czasu nie istnieje?
A to, że obie formy uważane są za poprawne, nie oznacza przecież, że obie muszą mi się tak samo podobać. To samo dotyczy owej nieszczęsnej legitymizacji (co za słowo....

- znów ten pytajnik

) - wiem, co to jest (niemniej dzięki za troskę o mój rozwój intelektualny :)), tylko to słowo mi się n-i-e p-o-d-o-b-a, brzmi, jak dla mnie, jakoś tak cholernie n-i-e-n-a-t-u-r-a-l-n-i-e.
Teraz tak na kupie, żeby nie odnosić się do każdego posta. Piszesz o konieczności dekomunizacji. Widzisz, dowcip polega na tym, że po prostu TERAZ już tego się zrobić nie da. Tak jak napisał wali7, w tej chwili cała ta idea (a raczej, według mnie, juz tylko hasło) służy tylko i wyłącznie walce politycznej, udupieniu przeciwników. To trzeba było zrobić od razu - obecnie jest już tylko kwestią kilku pewnie lat, aż ostatni, których można by temu procesowi poddać, zwyczajnie powymierają.... i sprawa się sama rozwiąże... ale się nie zakończy... Normalnie, jak to u nas, podejrzewam, że jeszcze przez długie lata (prosty przykład - kombatanci. Im dalej od wojny, tym ich więcej. Taka ciekawostka) będą pojawiać się indywidua, głoszące konieczność rozliczeń, lu-, deko- i takich inych. Kto wie, może rzeczywiście w jakimś pustym łbie pojawi się koncept poszukiwania "agenturalnego genomu"?
Przywołaleś w innym miejscu denazyfikację w Niemczech po wojnie. Pomijam fakt, że Niemcy nie zrobili tego sami. Chciałbym zwrócić uwagę na coś innego - to jest przykład wręcz modelowy: z jednej strony kiedy należy to robić, z drugiej strony - jak to wygląda w praktyce - mianowicie jeżeli osobnik mógł być przydatny, nikt nie zawracał sobie głowy dochodzeniem nazista czy nie. Po prostu - zatrudniamy faceta. Przykłady? Proszę bardzo: Werner von Braun, czy von Paulus.
Niby z jakich powodów miałoby w RP wyglądać to inaczej?
Uff, wystarczy... zresztą natchnienie mnie opuściło :D