@sigma2pi, post #120
Już co nieco wkleiłem
ale skończ swoją listę, to skoryguje o swoją
Temat gier na 8bit jest niemal praktycznie zamknięty, więc nie powinieneś mieć problemu ze skończeniem tej listy.
@Andrzej Drozd, post #121
@Andrzej Drozd, post #122
Natomiast gry z "Gry na C64 z dobrą grafiką do roku 1999"
@KM, post #123
Pewnie gdyby w czasach 8-bitowców nie było PRL tylko to co teraz
@sigma2pi, post #125
@sigma2pi, post #125
Nie wspomnę o Elbrusach z lat 70, które wyprzedzały analogiczne konstrukcje o dekady.
@Andrzej Drozd, post #127
@Andrzej Drozd, post #127
CRN: W 1990 roku wrócił pan do Polski. To była już inna Polska niż ta, z której pan wyjeżdżał.
Jacek Karpiński: Pod pewnymi względami tak, pod innymi niekoniecznie. Zostałem doradcą ministra finansów do spraw informatyki. Współpracowałem z Balcerowiczem, Olechowskim, a następny to był już taki głupi, że serdecznie podziękowałem.
Postanowiłem produkować Pen-Readera w Polsce. Znajomy polecił mi zakłady w Szczytnie. Tam wzięli się do roboty i wyprodukowali szybko partię 500 egzemplarzy. Miałem już zamówienia. Zacząłem starać się o kredyt, bo chciałem uruchomić własną produkcję. Założyłem dwie firmy: JK Computer Systems i JK Electronics. Potrzebowałem 800 tysięcy dolarów. Chciałem to wszystko zrobić z
rozmachem, pewnie niepotrzebnie.
Trafiłem do banku BRE. Bank powiedział, że da mi kredyt, jeśli biznesplan zostanie przygotowany przez fachowca z Ministerstwa Przemysłu. Ministerstwo przysłało mi jakąś panią. Wyszło na to, że potrzeba 860 tysięcy dolarów.
Zabezpieczeniem był mój dom w Aninie wyceniony na 350 tysięcy dolarów. Kredyt miał przyjść w trzech transzach. Pierwsza wynosiła 126 tysięcy dolarów.
Kupiłem maszyny, komponenty, zapożyczyłem się jeszcze u znajomych, wiedząc, że za parę tygodni przyjdzie druga, większa transza kredytu. Czekam, czekam. A pieniędzy jak nie było, tak nie ma.
Poszedłem do banku i pytam, kiedy będzie druga transza. A oni na to:
- A ma pan nowe zabezpieczenie?
CRN: Potraktowali dom jako zabezpieczenie tylko pierwszej transzy?
Jacek Karpiński: Nic o tym wcześniej, cholera, nie powiedzieli! Jeszcze nie zacząłem produkcji, a oni już weszli mi na konta. A że nie miałem czym płacić, zaczęli mi naliczać karne odsetki - 120 proc.! Sprzedałem Pen- -Readery wyprodukowane w Szczytnie, dostałem na konto w Banku Handlowym 30 tysięcy dolarów. Sprawdzam stan konta - pusto. BRE zabrał. Zostałem kompletnie bez pieniędzy.
Żeby się ratować, zaprojektowałem kasy fiskalne. Zapożyczyłem się w paru bankach, otworzyłem zakład, byłem w przededniu produkcji. Jedno włamanie, drugie, trzecie - wszystko zniknęło. Po prostu rozkradli mi zakład. A miałem przecież ochronę!
Podpisałem umowę na produkcję tych kas z Libellą. Zorganizowałem im zakład produkcyjny od zera. Przysłali mi na dyrektora jednego z członków rady nadzorczej. I zaraz się okazało, że nie mam wstępu do zakładów. Makabra!
Zakłady były Libelli, ale projekty moje. Podpisałem umowę na produkcję z Apatorem. Zrobili prototypy, a ponieważ wszystko działało jak należy, zapadła decyzja o produkcji. I wtedy postanowili produkować płyty główne w Warszawie i zamówili od razu 3 tysiące.
- Panowie - mówię. - Tak się nie robi. Niech najpierw przygotują próbną partię, zobaczymy, do czego to się w ogóle nadaje. Przecież trzeba sprawdzić kooperanta.
Nie posłuchali. A w Warszawie spieprzyli wszystkie płyty, co do jednej. Okazało się, że ten sam zakład pracuje dla innego producenta kas fiskalnych, który ma siedzibę w tym samym budynku. Z mojego punktu widzenia to był ewidentny sabotaż.
CRN: W rezultacie stracił pan dom.
Jacek Karpiński: Sprawa kredytu w BRE ciągnęła się od 1996 do 2000 roku. W końcu wystawili mój dom przy Nawigatorów 11 na licytację. I sprzedali. za 200 tysięcy złotych! Tam była działka 2,5 tys. mkw. Jeszcze w 1996 był wyceniony na 350 tysięcy dolarów! Kupił go jakiś były policjant.
Miałem mieszkać w tym domu do kwietnia 2001 roku. W październiku 2000 roku nowy właściciel zażądał, żebym się wyprowadził. Powiedziałem, że nie będę się wyprowadzał na zimę. Komornik ustalił przecież, że mogę mieszkać do kwietnia.
Nowy właściciel nie miał co prawda wstępu do domu, ale miał za to wstęp do ogrodu. Zaczęły się świństwa. Najpierw pościnał wszystkie drzewa, potem sprowadził koparkę i rozorał wszystko tak, że nie było jak chodzić. Potem koparka uszkodziła dach. Przeprosił i obiecał, że naprawi - i w ramach tej naprawy zerwał cały dach. Siedziałem w pokoju i pracowałem. pod gołym niebem.
Jak padał deszcz, brałem parasol, a komputer przykrywałem folią. W końcu pozrywał mi koparką przewody elektryczne.
Któregoś dnia poszedłem do córki na kolację. A ten bezczelny łobuz przyjeżdża i mówi, że dom się zawalił! Rozjechał wszystko buldożerem! Wszystko zniszczył.
Całą moją bibliotekę, wszystkie pamiątki, wyposażenie domu.
Nie pamiętam, ile razy pisałem do policji, prokuratury, żeby poskromili jakoś tego łobuza. Bez odzewu. Pisałem do inspekcji budowlanej. Przyjechali dopiero wtedy, jak już z domu nic nie zostało. Przecież było wyraźnie widać, że to wszystko zrobiono ciężkim sprzętem.
CRN: W jaki sposób znalazł się pan we Wrocławiu?
Jacek Karpiński: Jak mi zabrali dom, pomieszkiwałem w Aninie. Potem wyjechałem na pół roku do Szwajcarii, żeby tam robić na zlecenie nowy skaner. To jest specjalny skaner do sprawdzania ksiąg rachunkowych. Sczytuje liczby, przesyła do komputera, gdzie są prowadzone obliczenia. Ja z synem Danielem zajmowałem się tylko konstrukcją. Sprzedaż będą prowadzić Szwajcarzy.
Kiedy wróciłem, przyjaciółka namówiła mnie na przenosiny do Wrocławia. Mam stąd bliżej do synów. Dwaj mieszkają w Szwajcarii, trzeci, Daniel, przyjechał dwa lata temu do Wrocławia. Bardzo zdolny chłopak. Tak jak ja - elektronik i
informatyk. Będziemy razem robić wersję mobilną tego skanera.
CRN: Banki dały już panu spokój?
Jacek Karpiński: Niezupełnie. Jeszcze spłacam długi. Idzie na to jedna czwarta mojej emerytury.
Kiedyś opowiedziałem to i owo o moich pracach pewnemu szwajcarskiemu biznesmenowi. Wywnioskował, że muszę być miliarderem. A ja wiążę jakoś koniec z końcem, żeby przetrwać.
CRN: Jaka jest pana recepta na kłopoty? To, przez co pan przeszedł, starczyłoby, żeby doprowadzić do załamania nie jedną, ale kilka osób. A pan wciąż nie załamuje rąk.
Jacek Karpiński: Co ja robię, jak mam kłopoty? Nic nie robię. Po prostu olewam. Moja dewiza jest bardzo prosta: martwię się, jeśli mogę coś w mojej sytuacji zmienić. Jeśli nic nie mogę zrobić, przestaję się martwić. Jeśli nic nie mogę poradzić na świństwo, po co miałbym jeszcze sam się zadręczać?
@sigma2pi, post #125
@KM, post #131
@sigma2pi, post #130
Pytanie tylko otwarte pozostaje, dlaczego nie zwojowano świata po 1989
@Andrzej Drozd, post #134
Ponieważ ludzie nie byli
@KM, post #136
@Andrzej Drozd, post #94
@sigma2pi, post #140
@Andrzej Drozd, post #141
Za jakiś czas zrobimy listę od 2000 roku.
@sigma2pi, post #142
@Andrzej Drozd, post #143
Pamiętaj że miliony graczy na Atari 8 bit i C64 na oczy nie widzieli Amigi i od razu, około roku 1995 przeskoczyli na pecety lub konsole typu PSX. W nosie mają to, co dzisiaj potrafi Atari 8 bit lub C64. Ich interesowały gry wtedy, a nie to co potrafią 8 bitowce dzisiaj.
@Andrzej Drozd, post #143
@sigma2pi, post #144
C64 dawało namiastkę Amigi hihihi , ludzie tak na to wtedy nie patrzyli, dla wielu to był najczęściej pierwszy komputer w życiu, podobnie jak Atari XL/XE, które też się świetnie sprzedawało ok, racja . Potem zobaczyli Amigę i zapragnęli Amigi. Nikt nie patrzył wstecz, tak jak dzisiaj.
@KM, post #146
Dla mnie najlepszym komputerem był ten, który miał największe wsparcie w literaturze pozwalającej robić na komputerze coś więcej niż grać.