Często do czynienia mamy z taką sytuacją dotyczącą rożnych aspektów naszego życia, gdzie niektóre osoby nie potrafią znieść, że nie mają wpływu swoimi wyimaginowanymi fanatycznymi ideologiami na otoczenie, co z resztą kończy się agresywnym nastawieniem do reszty świata. Ja sam mięsa dużo nie jem, bo po prostu nie lubię większości gatunków, a nawet jeśli byłbym czystym wegetarianem to dlaczego miałabym na siłę zmuszać kogoś do rezygnacji z mięsa?
1. Możliwe, że owa częstość jest akurat Twoim doświadczeniem. Ja czegoś takiego nie doświadczam bynajmniej.
2. Czy poprzez "wyimaginowane fanatyczne ideologie" masz na myśli postawę niekrzywdzenia innych czujących istot czyli weganizm? Jeśli tak to posunąłbyś się zdecydowanie za daleko, ponieważ cechy fanatycznej i bezpodstawnej idei ma raczej machina chowu przemysłowego, o którego negatywnych skutkach zagrażających nam wszystkim (w tym i Tobie, i mnie) można przeczytać naprawdę w wielu źródłach, oficjalnych i nieoficjalnych.
3. Czy ciebie ktoś faktycznie zmusza czy po prostu normalne, naturalne wyrzuty sumienia lub inne symptomy zastanawiania się nad tematem przeszkadzają Ci i dlatego odczuwasz wrażenie, jakobyś był zmuszany? Czucie się zmuszanym a bycie zmuszanym to dwie różne sprawy.
Ponad to weganizm rozwiązuje za jednym zamachem gro rozmaitych problemów, od zdrowotnych, przez ekologiczne po ekonomiczne, więc nie jest niczym zdrożnym, przeciwnie, może nie być znany, popularny, ale jest odkrywczy i ze względu na korzyści jakie daje pośrednio także tym, którzy go nie stosują (np.czystsza woda i czystsze powietrze dla wszystkich) zasługuje na informowanie o nim.
Czy naprawdę warto egoistycznie upierać się przy zwłokach, kiedy ich smak w jamie ustnej trwa tylko kilka sekund na kęs, a są ważniejsze sprawy w życiu, np.czysta woda pitna? I czy warto się tak upierać przy tych zwłokach, kiedy wcale nie trzeba rezygnować z ich smaku? znaczną większość tradycyjnych potraw kuchni polskiej można zrealizować w wersji wegańskiej (podaję za kucharzami z Torunia biorącymi wielokrotnie udział w akcjach typu "wege niedziela" i innych), za bazę obierając zamiast zwłok wcale niekoniecznie teksturat sojowy, ale np.soczewicę, ciecierzycę, rozmaite odmiany fasoli, grochu, czy sejtan. Jak pierwszy raz widziałem sejtan to nie chciałem tego jeść, bo do końca nie wierzyłem, że to nie jest kawałek pieczonych zwłok krowy, tylko sejtan, tak ciekawie ktoś ze znajomych go wykonał.
Uciekanie od poznawania weganizmu za każdym razem kiedy ktoś zada sobie trud poinformowania o nim, jest moim zdaniem jak sytuacja, gdy drwal pracuje cały czas tępą piłą, bo twierdzi, że nie ma czasu na jej naostrzenie.
Dlaczego tak uważam? Dlatego, że jeśli można nie uczestniczyć w masakrze wszystkiego dookoła (zwierzęta, drzewa, woda, powietrze, gleba, dzieci w Afryce), a do tego najeść się tak wyśmienicie i tak różnorodnie, jak nigdy dotąd, to naprawdę nie wiem jak przywiązanym do kaszy z krwią w wyprutym jelicie trzeba być, aby choć ze zwykłej ciekawości ludzkiej (jeśli już nie z pobudek wyższego rzędu) nie spróbować czegoś innego, nie skorzystać z takiej fajnej szansy.
Osobiście nie rozumiem weganizmu (wegetarianizm jest OK),
1. Może dlatego, że nie uświadamiasz sobie zasięgu i skali zniszczeń sianych przez przemysł promujący pewne produkty...
2. A może dlatego, że nie są Ci jeszcze znane "pobudki wyższego rzędu", o jakich wspominam 2 akapity wyżej.
3. Jeśli znasz angielski, odpowiedzią na Twoje "nie rozumiem weganizmu" będzie ta strona, polecam:
http://www.veganthis.org/about.html
4. Ja osobiście w chyba 2001 roku uświadomiłem sobie, że kupując zwłoki i produkty ze zwłok w pewnym stopniu sponsoruję przemysł, który powoduje takie to a takie szkody na świecie. Zatem w pewnym małym stopniu mam w tej degradacji swój udział i aby tak naprawdę odciąć się od odpowiedzialności za działalność tego przemysłu musiałbym uciąć tą nić finansową ode mnie do niego. Stopniowo odkrywałem różne takie zależności z czasem i bez problemu "czyściłem" swoją odpowiedzialność.
A czemu sobie zadałem ten trud? Ano przede wszystkim to nie trud, to wspaniałe uczucie, takie pewnego rodzaju wyzwolenie. Spod czego? Ano przede wszystkim spod stereotypu, jakobym musiał płacić mordercom i kupować od nich towary. Dowiedziałem się, że można inaczej, lepiej, nowocześniej, bardziej pomysłowo, czyściej, przyjaźniej dla środowiska, no po prostu jakoś tak radośniej, że aż weselej mi się zrobiło. Owo poczucie ulgi było w moim przypadku dość duże.
Niemniej, rozumiem, że żeby ktoś mógł poczuć ulgę w związku z odrzuceniem eksploatacji zwierząt (i związanych z nią skutków dla ludzi i środowiska) to najpierw musi w ogóle o skutkach tej eksploatacji wiedzieć, i to szczegółowo, a nie to, co przeważnie nam się wydaje wskutek stereotypów. A to nie są przyjemne obrazki, oj nie są... Przeciętny człowiek myśli, że jak coś jest na półce sklepowej, to że wszystko jest OK, cacy, czysto, i że ktoś zadbał o 100% uczciwość warunków powstania produktu. Tymczasem 'ciemna strona' przemysłu mięsnego jest praktycznie nieznana przeciętnemu konsumentowi.
Ba! Nie chcą o niej słyszeć, a informacje o niej traktują z przerażeniem jak jakiś zamach na ich wolność.
A czy którykolwiek z nich zapytał sam siebie, czy to jest w porządku, aby zabijać czujące istoty, niszczyć środowisko, zatruwać wodę i powietrze, aby wrzucić coś na ząb?
Ja uważam, że co robimy innym to do nas wraca. Dlatego mordowanie bez wyraźnej przyczyny i tylko dla kaprysu uważam za zbędne mi. Może ktoś tak ma, że uważa, że "ma prawo" dla kaprysu mordować - trudno, póki sam nie zechce tego poglądu zweryfikować to niestety będzie się dał wodzić za nos tym producentom, którzy będą spełniali te jego kaprysy i będzie on żył w przeświadczeniu, że mimo to jest wolny.
człowiek jest wszystkożerny o czym świadczy jego uzębienie. Są ludzie, którzy jedzą praktycznie tylko mięso, a są tak samo zdrowi jak ludzie, którzy jedzą tylko rośliny. Trzeba się trzymać jednej zasady "co za dużo, to nie zdrowo". Myślę, że nie powinno się rezygnować z całkowitego spożywania produktów mięsnych lub pochodzenia zwierzęcego z powodu jakiejś ideologii, która nie ma żadnego pokrycia z rzeczywistością,
Oj, nie ma czegoś takiego jak 'produkty mięsne' - to nazwa zastępcza dla uśpienia sumienia. Taki zabieg marketingowy. Z pewnością znasz podobne zabiegi marketingowe, więc na pewno zrozumiesz. :) To przecież zwłoki czujących ból istot, płodzonych hurtowo przez sztuczną inseminację, tuczonych często nienaturalnym dla nich pokarmem, zabitych wbrew ich woli. To są fakty, widzenie rzeczywistości bez podkolorowania, nie przez pryzmat zachłannego na zwłoki konsumenta. Zachłanność skłania konsumenta do usprawiedliwiania zabijania. Zakamuflowanie zwłok za ładnymi nazwami na tylko ułatwić konsumentowi to usprawiedliwianie nabywania produktu będącego wynikiem pozbawienia czującej istoty jej najcenniejszej rzeczy - życia.
Często też ludzie usprawiedliwiają udział w tym procederze bo nie wiedzą, że można inaczej, albo boją się, że stracą smaki, jakie znają. Hmm, czy nie większy wpływ na smak mają dodatki wstrzykiwane w tkanki? Albo przyprawy?
Zawsze przecież można po prostu bardzo łagodnie zacząć eksperymentować z potrawami z kuchni wegańskiej i stopniowo częściej je sobie przyrządzać, potem sobie oceniając, czy chce się je częściej, czy na jakiejś ilości tygodniowo na przykład.
Też kiedyś myślałem, że "to nie dla mnie", bo myślałem, że to jest taki sam "wybór" jak między tym czy innym kolorem majtek. Z książki dowiedziałem się jednak, że to nie jest taki zwykły "wybór", tylko że jest to ogromna odpowiedzialność, raczej jest to "decyzja o czyimś życiu lub śmierci" - o, tego kalibru "wybór". To tak mówiąc obrazowo, technicznie i przykładowo.
Uważam, że swój post napisałem w przyjaznym tonie, rzeczowo, nie narzucając nikomu niczego, przeciwnie, dając garstkę informacji do samodzielnego ogarnięcia.
Jeśli ktoś poczuje się więc dotknięty to już naprawdę nie moja wina - w takim razie radzę poszukać przyczyny w sobie. :)
ale jeśli ktoś chce jeść tylko rośliny to nie ma dla mnie to żadnego znaczenia dopóki nie będzie próbował wciskać swoich przekonań na siłę wszystkim dookoła a co gorsze, gdy ktoś mógłby być przez to poszkodowany (dieta wegańska dla dzieci, nie dość, że możesz przez to ucierpieć, to jeszcze stajesz się weganem z woli rodziców a nie własnej).
Jedną rzecz zdajesz się pomijać. Otóż to, że przemysł nam coś 'wciska' to też jest wciskanie czegoś na siłę! I to na jaką skalę i z jakim impetem. Zwróć może uwagę na to, że mówienie o weganizmie nie jest narzucaniem niczego, choć Tobie osobiście może się tak zdawać. Przeciwnie, jest informacją, że stereotypy nt.diety nie są nieuniknione, że można inaczej, lżej, jakby milej, przyjaźniej, i że przy okazji można mieć z tego konkretne benefity.
To tak jak z nie kupowaniem obuwia szytego przez 13-letnie dziewczynki pilnowane przez strażników z karabinami w hangarach otoczonych drutem kolczastym i nie mogące się normalnie uczyć. Człowiekowi lżej jak nie bierze w czymś takim udziału. Ale oczywiście jak to producent będzie wciskał nam poprzez reklamy ten okupiony krzywdą produkt! To jest narzucanie nam wyobrażenia o produkcie, że niby taki super, fajny, pozytywny, a nie mówienie nam jakie koszty naprawdę się z nim wiążą.
Z produktami z eksploatacji zwierząt jest podobnie - jest ich zalew, rynek jest ogromny, podsyca się różnymi publikacjami stereotypowe przekonania jakoby bez zjadania zwłok nie dało się żyć, a jednocześnie krzewi się jakieś negatywne nastawienie wobec wegan. Dlaczego? No bo przecież to nie do pomyślenia, aby ktoś wystawał z tłumu i nie był konsumentem cierpienia...
Albo ten mechanizm uczciwie dostrzegasz, albo się mu poddajesz. Tu akurat nie ma opcji pośredniej.
Dzieci na prawidłowej diecie wegańskiej nie odstają od dzieci na zwykłej diecie, przeciwnie, często mają mniejsze ilości pasożytów, wydajniejszy system odpornościowy, czystszą krew, mniejsze skażenie metalami.
Dlaczego akurat rodzice interesujący się dietą w stopniu zdecydowanie wyższym niż Ty się zdajesz interesować, mieliby poddawać się dyktatowi przemysłu wciskającego zwłoki? Bo taka jest ogólna moda?
Weź pod uwagę, że kurczaki są pędzone na hormonach, krowy na hormonach, a te hormony przenikają do ciała konsumenta i poważnie mącą w jego własnym systemie hormonalnym. Hormony regulują wiele ważnych funkcji w organizmie. Nie chciałbym zakłócać więc im pracy. :) Podawanie dzieciom hormonów bo przemysł, który ma w tym interes tak sugeruje nazywasz zdrową normą? Racz przemyśleć swoje słowa. :)
Każdy organizm ludzki jest ma indywidualne preferencje żywieniowe i jeżeli, ktoś się czuje lepiej po zjedzeniu mięsa, nie powinien zmuszać do tego kogoś kto się czuje lepiej na diecie roślinnej.
Zgodzę się z Tobą, każdy ma inny stan organizmu. Jednak zapotrzebowanie na składniki wynikają z ciała, a przyzwyczajenia smakowe z umysłu. U mnie przejście z mięsnej na wegetariańską trwało jakieś pół roku, ale znam ludzi, co dokonali szybkiego przejścia i chwalą to sobie.
Podsumowując, z rozsądku, jeśli można jeść wszystko, to czemu w tym celu mordować? :)
Samopoczucie po zjedzeniu to nie tylko wynik sumy składników, ale i wiedzy, z czym się konsumpcja tego konkretnego produktu wiąże, oraz np.towarzystwa, atmosfery przy jedzeniu. Może to dlatego niektórzy pasjonaci zwłok wolą nie wiedzieć, że spożywają zwłoki, a przypomnienie im o tym traktują jak atak na jakąś ich świętość?
Też kiedyś mi się wydawało, że nie przeżyję bez kotleta ze zwłok świni, i nie chciałem przyznać, że ten z ciecierzycy bardziej mi smakuje i czuję się po nim lepiej. Sam teraz nie wiem, czemu. Nie był ten lęk racjonalny.
Dlatego, ponieważ sam tego doświadczyłem, często zwracam uwagę na to, iż lęk przed odstawieniem zwłok zwierzęcych jest irracjonalny, i że warto przekonać się, co też tam w tym wegetariańskim lub wegańskim meny mają pysznego do zaoferowania. :)
I to tak, wyszedł mały felieton. ;) Miłego niedzielnego wieczoru wszystkim czytelnikom PPA.